Wiadomości dotyczące Korei Północnej są często spiskowymi spekulacjami. Poważni analitycy zastanawiają się jak duża jest rzeczywista władza Kim Jong Una, jakie siły wewnątrz reżimu za nim stoją, a nawet czy jego ojciec Kim Jong Ill rzeczywiście zmarł śmiercią naturalną. Zabójstwo Kim Jong Nama, przyrodniego brata obecnego północnokoreańskiego przywódcy, zostało więc potraktowane przez część ekspertów jako wyeliminowanie człowieka mogącego stanąć na czele stworzonej przez Chiny „zastępczej ekipy" rządzącej. Ekipy, która objęłaby władzę w przypadku upadku Kim Jong Una i przeprowadziłaby północnokoreańską wersję pieriestrojki (czy też raczej kapitalistycznych reform przeprowadzonych w ChRL). Kim Jong Un mógł więc obawiać się, że Chiny poświęcą go w ramach gestu dobrej woli w relacjach z USA. Wszak uniknięcie wojny handlowej ze Stanami Zjednoczonymi jest dla Pekinu dużo ważniejsze niż utrzymywanie reżimu w Pyongyangu, a prezydent Trump wzywał Chiny „by coś zrobiły" z Koreą Północną.

Choć analitycy opisujący sytuację w Korei Północnej siłą rzeczy muszą odwoływać się do spiskowych teorii, to rzadko kiedy poruszają kwestię tego, czemu ten bastion utopijnego komunizmu przetrwał aż do czasów współczesnych. Odpowiedzi na to pytanie może być wiele. Z pewnością dynastia Kimów wykorzystywała przez blisko 70 lat terror i propagandę w mistrzowskim stopniu, tak że na długo pozbyła się wszelkiej realnej, potencjalnej lub tylko urojonej opozycji wewnętrznej (ta opozycja, jeśli wierzyć ekspertom znów istnieje, ale czy jest zdolna obalić Wodza?). Północnokoreański reżim był również przez całe dziesięciolecia wspierany przez Związek Sowiecki, Chiny (z przerwą na około dwie dekady za czasów Mao, który próbował zainstalować w Pyongyangu swoją ekipę) i cały blok komunistyczny. Także po 1989 r. Korea Płn. mogła liczyć na dobre relacje z Rosją i Chinami. Jedną z przyczyn ulgowego traktowania przez nie tego reżimu było to, że mógł on robić rzeczy, których nie wypadało oficjalnie robić Moskwie czy Pekinowi – np. sprzedawać technologię rakietową dla bliskowschodnich państw objętych sankcjami.

Przetrwanie Korei Północnej nie byłoby jednak możliwe bez decyzji podejmowanych przez kolejne amerykańskie administracje. W trakcie wojny koreańskiej (1950-1953), gen. Douglas MacArthur zdołał zadać wojskom Kima serię ciężkich klęsk i wyprzeć je aż do rzeki Yalu oddzielającej Koreę od Chin. Wówczas do akcji wkroczyły siły zbrojne ChRL zmuszając swoim kontratakiem Amerykanów do odwrotu. MacArthur opracował plan wyparcia komunistów z Półwyspu Koreańskiego, którego główną częścią była seria uderzeń nuklearnych na Chiny. Choć wdrożenie tego planu mogło oznaczać upadek komunizmu w Chinach, prezydent Truman nie zdecydował się na sięgnięcie po niego. MacArthur został odwołany ze stanowiska dowódcy wojsk Narodów Zjednoczonych w Korei a w wojna przybrała od tej pory dużo bardziej pasywne oblicze. Front ustabilizował się wzdłuż 38 równoleżnika a rozejm w Panmundżonie zapewnił Korei Północnej dalsze przetrwanie. Płk Philip J. Corso, oficer wywiadu wojskowego związany z Radą Bezpieczeństwa Narodowego w czasach Eisenhowera, stwierdził po latach, że w ten sposób administracja realizowała strategię „nie wygrywać", którą zastosowała później w Wietnamie. Wojna koreańska spełniła jednak swoją ekonomiczną rolę. Jak zauważył Janis Waroufakis w „Globalnym Minotaurze" stała się ona okazją do rozruszania gospodarek azjatyckich sojuszników w USA. Była ona m.in. fundamentem odbudowy potęgi ekonomicznej Japonii.

Korea Północna uzyskiwała jednak wsparcie od Stanów Zjednoczonych również w bliższych nam czasach. W 1994 r. administracja Clintona wyraziła zgodę na sprzedaż KRLD dwóch reaktorów na lekką wodę, mających zastąpić wysłużone północnokoreańskie reaktory. Departament Stanu argumentował, że reaktory, które ma dostać Korea Północna nie są w stanie posłużyć do produkcji broni jądrowej. Oponował przeciwko takiemu stanowisku m.in. Henry Sokolski, szef waszyngtońskiego think-tanku Non-proliferation Policy Education Center. Wskazywał, że da się w tych reaktorach uzyskać materiały potrzebne do produkcji bomby atomowej. (W 2002 r. Departament Stanu wezwał Rosję, by zaprzestała współpracy z Iranem przy budowie reaktora na lekką wodę, gdyż może on służyć stworzeniu bomby atomowej.) Nawet jednak gdyby to było z jakiś powodów niemożliwe, to przekazanie takich zaawansowanych reaktorów byłoby wielkim transferem nowoczesnej technologii, który mógłby dać impuls do postępu przy wojskowym programie nuklearnym. Reaktory do Korei Płn. miał sprzedać szwajcarski koncern ABB, w którego radzie nadzorczej zasiadał wówczas Donald Rumsfeld, sekretarz obrony za czasów Forda i Busha Jra. W 2002 r. administracja Busha odblokowała 95 mln USD przeznaczonych na wsparcie tego projektu. Ostatecznie budowę reaktorów zawieszono. Korea Płn. zakupiła technologię produkcji bomby atomowej od pakistańskiego fizyka nuklearnego A.Q. Khana. Khan stał na czele międzynarodowej siatki handlującej tą technologią. Został namierzony już w 1975 r. przez holenderskie tajne służby, ale CIA dwukrotnie zapobiegła jego aresztowaniu.

Teoria mówiąca, że USA wsparły północnokoreański program nuklearny wydaje się być na pierwszy rzut oka szalona. Oprócz wymienionych „dziwnych zbiegów okoliczności" przemawia za nią jednak jeden argument: uzbrojona w broń nuklearną Korea Płn. to poważne zagrożenie, które uzasadnia amerykańską obecność wojskową w Japonii, Korei Płd. czy na Filipinach. Reakcje władz w Tokio i Seulu na obietnice wyborcze Donalda Trumpa mówiące o zmniejszeniu tej obecności, pokazały że amerykańskie wojska są w regionie wręcz pożądane, co bardzo utrudnia Chinom pole manewru geopolitycznego (budowania koalicji z krajami regionu i szerszego wyjścia ich floty na Pacyfik). A to między innymi zasługa prowokacyjnej polityki Korei Północnej.