Syn naczelnika drogówki brał udział w kolizji na Śląsku

Trzy radiowozy i ślimaczące się policyjne postępowanie. Syn naczelnika drogówki brał udział w kolizji na Śląsku.

Aktualizacja: 02.10.2017 20:33 Publikacja: 01.10.2017 18:47

Poszkodowani w wypadku od przeszło miesiąca nie mogą naprawić auta z OC sprawcy.

Poszkodowani w wypadku od przeszło miesiąca nie mogą naprawić auta z OC sprawcy.

Foto: Rzeczpospolita, Robert Wójcik

To była zwykła stłuczka, jakich wiele na polskich drogach. Niecodzienne było wszystko to, co zdarzyło się po niej.

19 sierpnia wieczorem Buchczikowie z dziećmi wracali z urodzin syna w Ustroniu. Na łuku drogi zobaczyli pędzące wprost na nich granatowe bmw. – W ostatniej chwili odbiłem na chodnik. Bmw uderzyło nas w lewy bok i odjechało. Żona wyskoczyła z samochodu i zaczęła za nim biec. Po jakichś 100 metrach auto się zatrzymało – opowiada Krzysztof Buchczik.

Kierowcą bmw był młody chłopak, Kamil S. – Podbiegłam do niego, a on wyszedł z auta i stwierdził „k..., mój firmowy samochód". Powiedziałam, że mam w aucie dwoje dzieci – wspomina Beata Buchczik. – Wyjął komórkę i powiedział, że jego ojciec jest policjantem – dodaje.

Według jej relacji rozmowa z ojcem trwała około dwóch sekund. – „Tata, miałem wypadek. Aha, współwinę". A przecież to on był winny, nie my – mówi Beata Buchczik.

Kamil S. zaraz po telefonie do ojca zadzwonił po policję. Pierwszy radiowóz z dwoma policjantami przyjechał po ok. 20 minutach. – Sprawa wydawała się prosta. Od tego policjanta usłyszeliśmy: „sprawca nie przyznaje się do winy, odmówił przyjęcia mandatu, kierujemy sprawę do sądu" – relacjonuje pani Beata. Kamil S. miał mówić wzburzony „chcą mi zabrać prawo jazdy". Ale nikt tego nie zrobił.

Krzysztof Buchczik podkreśla, że kierowca bmw zaczął wskazywać policjantom inne miejsce kolizji – tam gdzie się zatrzymał. – A to zdarzyło się znacznie wcześniej, na łuku drogi. Jako dowód pokazałem leżący w rowie nasz kołpak, inaczej kto by mi uwierzył? – pyta Buchczik.

Po półgodzinie na miejscu pojawił się kolejny radiowóz, a za nim jeszcze jeden. W sumie – sześciu policjantów. Wtedy Buchczikowie byli świadkami jak policjanci z drogówki zaczęli się kłócić między sobą. – Słyszałam, jak mówili do siebie „nie wp... się, rób swoje" – mówi Beata Buchczik. Potwierdza nam to także niezależny świadek zdarzenia (prosi o anonimowość): – Kłócili się, jak ma wyglądać sprawa na papierku. To była dziwna sytuacja.

Beata Buchczik miała prawo wezwać w tej sytuacji inny patrol. – Podeszłam do policjantów i mówię, że mają wezwać inny radiowóz, bo tu się dzieje coś dziwnego. Ale uspokojono mnie, że „już kończą" i nie ma takiej potrzeby. Żałuję dziś, że nie naciskałam – dodaje pani Beata.

Czynności zakończyły się ok. 23, po czterech godzinach. Sprawę kolizji przejęła Komenda Powiatowa Policji w Cieszynie.

Przez miesiąc od wypadku cieszyńska policja nie przesłuchała Kamila S. ani świadków zdarzenia m.in. z bloku naprzeciwko i sześciu policjantów, którzy byli na miejscu. Nie zabezpieczyła nawet nagrania z monitoringu banku leżącego przy drodze (bank ma obowiązek posiadać je zaledwie dwa tygodnie). Sprawdziliśmy, że prowadzący postępowanie wystąpił o jego zabezpieczenie dopiero miesiąc po kolizji i dzień po pytaniach „Rzeczpospolitej".

Podkomisarz Rafał Domogała, rzecznik policji w Cieszynie, zapewnia nas, że nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że na miejsce przyjechały trzy radiowozy: pierwszy z prewencji z Ustronia – „zabezpieczał miejsce i nie wykonywał żadnych czynności wobec uczestników", potem przyjechała drogówka z Cieszyna. Trzeci radiowóz był ze sprzętem m.in. mierzącym drogę hamowania. Kilkakrotnie podkreśla, że nikt na miejscu nie chciał Kamilowi S. wystawić mandatu. To dziwne, bo potwierdza nam to sam Kamil S. – To byli policjanci z pierwszego patrolu, ale oni nie słuchali, co ja mam do powiedzenia – mówi nam Kamil S.

Kiedy „Rzeczpospolita" zaczęła interesować się sprawą, postępowanie przyspieszyło. Dzień po naszych pytaniach, a miesiąc po zdarzeniu prowadzący sprawę kolizji wysyła do policji w miejscu zamieszkania Kamila S. pismo z prośbą o przesłuchanie go jako obwinionego – spowodowania zagrożenia bezpieczeństwa w ruchu.

Rzecznik Domogała tłumaczy to „ekonomiką postępowania". – Zarzuca się mu, że kierując swoim samochodem, na zakręcie zjechał na przeciwległy pas ruchu i zderzył się z jadącym z przeciwka oplem – przyznaje rzecznik cieszyńskiej policji.

Buchczikowie w tym samym czasie otrzymali status osoby pokrzywdzonej, ale nic im to nie daje. Zostali bez jedynego samochodu, którego nie mogą naprawić z OC sprawcy. Jeżdżą autobusami. – Gdybym wiedziała, że tak to się skończy, nagrywałabym wszystko telefonem – mówi z rezygnacją Beata Buchczik.

Na razie nie wiadomo, kiedy zakończy się policyjne postępowanie. „Referent prowadzący postępowanie wyjaśniające zwrócił się o przesłuchanie funkcjonariuszy będących na miejscu zdarzenia i oczekuje na ten materiał dowodowy" – odpowiada nam Domagała. Nie wyjaśnia, dlaczego zadecydował o tym dopiero blisko półtora miesiąca po kolizji i po ustaleniu, że sprawcą jest Kamil S. – Do sporządzenia wniosku o ukaranie do sądu konieczne jest zebranie całego materiału dowodowego – tłumaczy rzecznik policji w Cieszynie.

24-letni Kamil S. jest synem wicenaczelnika drogówki w Bielsku-Białej. Bmw to jego służbowy samochód – pracuje w salonie dużego na Śląsku dealera tej marki. Jak twierdzi, „nie czuje się winny". – Moim zdaniem tamten kierowca ściął zakręt, a ja zamiast odbić w prawo, nacisnąłem na hamulec – wyjaśnia. Zapewnia nas, że zawsze dzwoni po ojca po radę i „tak było wtedy". – To moja sprawa i sam muszę sobie z nią poradzić – mówi nam Kamil S. Służbowe bmw naprawiono z AC.

Marek S., bielski policjant i ojciec Kamila S. w pisemnej odpowiedzi dla „Rzeczpospolitej" twierdzi, że „nadużyciem" jest teza, aby jego syn miał spowodować kolizję drogową. „O winie lub niewinności mojego syna decydował będzie niezawisły sąd" – podkreśla. Przyznaje, że syn do niego zadzwonił, a on doradził mu, że musi zgłosić zdarzenie na policję „z uwagi, iż kierował służbowym samochodem", a jeśli nie czuje się winny, „prawo do odmowy przyjęcia mandatu". „Zaprzeczam, ażebym miał sugerować synowi, by – jak to Pani określiła – wziąć współwinę" – dodaje. Zapewnia też, że nie interweniował w sprawie syna w policji.

To była zwykła stłuczka, jakich wiele na polskich drogach. Niecodzienne było wszystko to, co zdarzyło się po niej.

19 sierpnia wieczorem Buchczikowie z dziećmi wracali z urodzin syna w Ustroniu. Na łuku drogi zobaczyli pędzące wprost na nich granatowe bmw. – W ostatniej chwili odbiłem na chodnik. Bmw uderzyło nas w lewy bok i odjechało. Żona wyskoczyła z samochodu i zaczęła za nim biec. Po jakichś 100 metrach auto się zatrzymało – opowiada Krzysztof Buchczik.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Służby
Rosjanie planowali zamach na Zełenskiego w Polsce? Polak z zarzutami
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Służby
Dymisje w Służbie Ochrony Państwa. Decyzję podjął minister Marcin Kierwiński
Służby
Akcja ABW w sprawie działalności szpiegowskiej na rzecz Rosji. Oskarżony obywatel RP
Służby
Ministerialna kontrola w Służbie Ochrony Państwa. Wyniki niejawne
Służby
Cała prawda o Pegasusie. Jak działał, jakich materiałów dostarczał, kogo podsłuchiwano?