To była zwykła stłuczka, jakich wiele na polskich drogach. Niecodzienne było wszystko to, co zdarzyło się po niej.
19 sierpnia wieczorem Buchczikowie z dziećmi wracali z urodzin syna w Ustroniu. Na łuku drogi zobaczyli pędzące wprost na nich granatowe bmw. – W ostatniej chwili odbiłem na chodnik. Bmw uderzyło nas w lewy bok i odjechało. Żona wyskoczyła z samochodu i zaczęła za nim biec. Po jakichś 100 metrach auto się zatrzymało – opowiada Krzysztof Buchczik.
Kierowcą bmw był młody chłopak, Kamil S. – Podbiegłam do niego, a on wyszedł z auta i stwierdził „k..., mój firmowy samochód". Powiedziałam, że mam w aucie dwoje dzieci – wspomina Beata Buchczik. – Wyjął komórkę i powiedział, że jego ojciec jest policjantem – dodaje.
Według jej relacji rozmowa z ojcem trwała około dwóch sekund. – „Tata, miałem wypadek. Aha, współwinę". A przecież to on był winny, nie my – mówi Beata Buchczik.
Kamil S. zaraz po telefonie do ojca zadzwonił po policję. Pierwszy radiowóz z dwoma policjantami przyjechał po ok. 20 minutach. – Sprawa wydawała się prosta. Od tego policjanta usłyszeliśmy: „sprawca nie przyznaje się do winy, odmówił przyjęcia mandatu, kierujemy sprawę do sądu" – relacjonuje pani Beata. Kamil S. miał mówić wzburzony „chcą mi zabrać prawo jazdy". Ale nikt tego nie zrobił.