Generał Andrzej Pawlikowski, zdymisjonowany pod koniec stycznia szef BOR, od 28 kwietnia będzie emerytem. Ale Zakład Emerytalno-Rentowy MSWiA nie wie, jaką wyliczyć mu emeryturę: za 15 lat czynnej pracy w Biurze czy za 22 lata, jak wynika z decyzji szefa resortu z 2 grudnia 2015 r., która „przywróciła stosunek służbowy" Pawlikowskiemu po sześciu latach nieobecności w BOR.
Jak ustaliliśmy, ta decyzja spowodowała, że przez ostatni rok pracy w BOR generałowi już naliczano staż pracy wyższy, niż faktycznie wypracowany w Biurze, uznając, że Pawlikowski... nigdy z niego nie odszedł. Dodatkowych sześć lat stażu w BOR (po 2,6 proc. mnożnika rocznie) daje mu dodatkowo 18,2 proc. emerytury – w sumie 58,2 proc. Z pensji generała i szefa BOR – ok. 15 tys. zł.
Andrzej Pawlikowski z BOR odszedł na własną prośbę w styczniu 2009 r. po 14 latach służby w stopniu pułkownika. Nie miał uprawnień emerytalnych, bo aby dostać 40 proc. świadczenia, musiałby mieć przepracowanych 15 lat.
Decyzję o skróceniu służby wydał ówczesny minister spraw wewnętrznych i administracji Grzegorz Schetyna. Po odejściu z BOR Pawlikowski przez półtora roku pracował w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym. Kolejnych pięć lat był cywilem, m.in. współtworzył prywatną firmę. Do BOR wrócił 3 grudnia 2015 r.
Żeby przywrócić go do służby bez wymaganych procedur dotyczących nowych funkcjonariuszy, dokonano prawnego manewru. 2 grudnia 2015 r. Pawlikowski „w formie oświadczenia" wyraził zgodę na uchylenie decyzji ministra Schetyny z 2009 r. Minister spraw wewnętrznych (a właściwie jego zastępca Jarosław Zieliński) wydał decyzję uchylającą zwolnienie, powołując się na „interes społeczny", który jest „tożsamy z interesem służby".