Ponad 150 etatów sędziowskich ugrzęzło w Ministerstwie Sprawiedliwości. Sędziowie stali się urzędnikami i przestali orzekać.
– Są potrzebni w Ministerstwie Sprawiedliwości – zapewnia Łukasz Piebiak, wiceminister sprawiedliwości. I wymienia dwa powody. Po pierwsze, dzięki temu sprawami sędziów zajmują się osoby, które wiedzą, na czym polega orzekanie. Po drugie, sędzia-urzędnik jeśli nie chce wykonać jakiegoś polecenia, niczego nie traci – może jedynie zostać odwołany z delegacji, urzędnik mógłby w takiej sytuacji stracić pracę.
Opinie na temat delegacji są jednoznaczne od miesięcy. Już w marcu 2016 r., odpowiadając na pytania rzecznika praw obywatelskich, minister sprawiedliwości twierdził, że procedura delegacyjna – i to zarówno jeśli chodzi o delegacje do MS, jak i sądów wyższych instancji – jest dziurawa. Nie przewiduje możliwości zaskarżenia odwołania. Przepisy miały szybko ulec zmianie. Do dziś ich nie ma.
– Problem w tym, że choć co do zmian jest pełna zgoda, trwają prace nad rozległą reformą sądownictwa. Nie zostały podjęte jeszcze ostateczne co do niej decyzje – mówi wiceminister Łukasz Piebiak. I wyjaśnia, że rozważana jest możliwość wprowadzenia jednolitego stanowiska sędziego sądu powszechnego oraz spłaszczenie struktury sądów z trzech szczebli do dwóch.
– Gdyby te założenia uzyskały akceptację, przepisy o delegacjach stałyby się zbędne, bo to w sądach, w ramach podziału czynności, zapadałyby decyzje co do tego, kto ma orzekać w pierwszej instancji, a kto w drugiej. Do czasu podjęcia kluczowych decyzji odnośnie do reformy kwestia zmiany przepisów o delegacjach sędziów nie może zostać rozstrzygnięta – zapewnia wiceminister Łukasz Piebiak.