To już dziesiąty artykuł z cyklu opisującego sytuację polskiego wymiaru sprawiedliwości z perspektywy błędów w opiniach sądowych. Bogatsza o doświadczenia ostatnich 14 dni, chcę się podzielić kulisami pewnej sprawy z południa Polski, w której wprawdzie opiniowałam kilka miesięcy temu, ale dopiero teraz znalazła ona swój finał w sądzie. I dopiero teraz mogę ujawnić jej zakończenie.
Właścicielowi firmy został postawiony zarzut sfałszowania, a właściwie antydatowania, kilku dokumentów. Przedmiotem sporu była nieruchomość znacznej wartości (kilku milionów złotych).
Oszustwo stwierdzono na podstawie wykonanej na zlecenie prokuratury opinii sądowej z badania wieku dokumentu. Ponieważ oskarżony wiedział, że nie dokonał żadnego przestępstwa związanego z antydatowaniem (wpisaniem innej daty w dokumencie niż faktyczne jego podpisanie), postanowił walczyć nie tylko o swoje dobre imię, ale przede wszystkim o dorobek całego życia.
Żeby jednak zrozumieć istotę sprawy, należałoby choć w wielkim skrócie poznać i zrozumieć istotę tego rodzaju badań.
Badania wieku dokumentów – założenia
Metodą, którą posługują się dzisiaj w Polsce laboratoria kryminalistyczne, mającą określić wiek dokumentu jest adaptowana (ciągle rozwijana i modyfikowana) metoda Walerego N. Agińskiego.