Sędzia Grzegorz Karaś w artykule z 16 kwietnia 2016 r. „Nie straszmy e-protokołem" opisuje swoje pozytywne doświadczenia w wykorzystywaniu e-protokołu. Nie będę się licytować własnym doświadczeniem. Uważam też, że jest to trochę mało poważne, aby jedynie swoim osobistym zadowoleniem racjonalnie wytłumaczyć korzyści programu, na który podobno Ministerstwo Sprawiedliwości przeznaczyło ponad 178 mln zł, a w istocie od 8 września 2016 r. wycofuje się z pierwotnych założeń reformy.
Dotychczas Ministerstwo Sprawiedliwości nie ujawniło żadnych danych na temat oszczędności, które pozwala poczynić ten nowatorski program. Sądownictwo od lat boryka się z problemami finansowymi, a najbardziej dotkliwe ostatnio są choćby problemy kadrowe w sekretariatach czy wynagrodzenia pracowników sądów. Tymczasem nowy system zamiast oszczędności generuje horrendalne wydatki. W salach sądowych mimo nagrywania rozpraw wciąż są obecni protokolanci, a trzeba dodatkowo zatrudnić i opłacić osoby do transkrypcji. System ten w żaden sposób nie odciąża protokolantów i sekretariatów, a skutkuje koniecznością ponoszenia wielkich wydatków na opłacenie transkybentów.
Za mało czasu
E-protokół nie odciążył również sędziów. Z ankiety Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia wynika, że wręcz przeciwnie, wydłużył on nie tylko czas rozpraw, ale i czas prowadzenia postępowań. Z uchwały Sądu Najwyższego z 23 marca 2016 r., III CZP 102/15, wynika, że e-protokół w szczególny sposób obciąża sąd drugiej instancji. Sąd Najwyższy wykluczył jakiekolwiek dokonywanie ustaleń na podstawie transkrypcji i podkreślił obowiązek sądów odsłuchiwania nagrań. Co więcej, wyraził pogląd, że sąd drugiej instancji ma obowiązek zapoznawania się z całokształtem materiału utrwalonego w protokole elektronicznym, a nie jedynie kwestionowanym w apelacji fragmentem nagrania. Jeśli zaś nagrania są niesłyszalne, sąd drugiej instancji ma obowiązek powtórzyć postępowanie dowodowe. Orzeczenie powyższe jest całkowicie oderwane od realiów funkcjonowania sądów powszechnych, w ogóle nie uwzględnia też specyfiki pracy z e-protokołem w postępowaniu apelacyjnym. W sądach warszawskich sędzia średnio rozpoznaje pięć spraw apelacyjnych co tydzień. Zakładając, że w każdej z nich nagrania rozpraw trwają minimum trzy godziny, potrzebuje co najmniej dwóch dni w tygodniu na samo odsłuchanie nagrań. Kiedy więc sędzia ma przeczytać dokumenty w tych sprawach, zastanowić się nad rozstrzygnięciem, odbyć naradę z sędziami, przeprowadzić rozprawy i napisać uzasadnienia?
Dotychczas sądy, nie mając czasu na odsłuchiwanie nagrań, posługiwały się transkrypcjami. Sędzia Karaś zarzucił mi, że mijam się z prawdą, gdyż zlecenia transkrypcji są wykonywane na bieżąco. Tymczasem z pism kierowanych do prezesa Sądu Apelacyjnego w Warszawie przez prezesa Sądu Apelacyjnego w Rzeszowie wynika, że ze względu na duży wpływ zleceń dla apelacji warszawskiej, rzeszowskiej i katowickiej na transkrypcję trzeba czekać około dwóch tygodni. Potwierdza to pismo pełnomocnika ministra sprawiedliwości, koordynatora krajowego ds. wdrożeń systemów informatycznych Jacka Gołaczyńskiego z 23 kwietnia 2016 r. (BK -040-70/16). Dodam jedynie, że sędzia w sądzie drugiej instancji ma zaledwie kilka dni na przygotowanie się do rozprawy. Transkrypcja zazwyczaj dociera do sędziego kilkanaście dni po rozprawie... i jest bezużyteczna.
Bardzo drogi model
Pełnomocnik Jacek Gołaczyński wskazuje także w swym piśmie, że wykonywanie transkrypcji jest procesem żmudnym i absorbującym. Gdy nagranie jest dobrej jakości, a transkrybent sprawny, wykonanie transkrypcji 20-minutowego nagrania zajmuje aż trzy godziny! W rezultacie z pisma wynika, że przy obecnym obciążeniu transkrypcją protokołów oraz wobec wzrostu liczby transkrypcji uzasadnień wygłaszanych ustnie trudno zespołom transkrybentów dotrzymać terminów zleceń.