Jak wynika z danych TNS/Scytl, w ostatnich eurowyborach głosowało tylko 23 proc. uprawnionych Polaków. To lepiej niż na Słowacji, gdzie frekwencja wynosiła zaledwie 13 proc., ale znacznie gorzej niż w Niemczech (48 proc.), w Danii (56 proc.) czy rekordowej Belgii (90 proc.). Wyniki badań przeprowadzonych w 31 europejskich krajach w projekcie PADEMIA (koordynowanym przez Uniwersytet w Kolonii) wskazują, że tak niska frekwencja świadczy o małym zainteresowaniu niektórych europejskich społeczeństw sprawami Unii, ale także o niezrozumieniu działania europejskich mechanizmów.
Zdaniem dr Anny Pudło z Akademii Leona Koźmińskiego, koordynatorki polskiej części badania „Demokracja parlamentarna w Europie", prawo UE powstaje w zbyt skomplikowany sposób, a podział kompetencji jest niejasny.
– Nie do końca wiadomo np., jak przebiega granica między uprawnieniami szefa Rady Europejskiej i unijnego ministra spraw zagranicznych – tłumaczy.
Profesor Robert Grzeszczak z Uniwersytetu Warszawskiego zauważa, że nie tylko obywatele państw, w których frekwencja jest niska, nie rozumieją relacji między unijnymi instytucjami. Z badań wynika, że zasad funkcjonowania wspólnoty nie rozumieją do końca także politycy.
– Polskie partie polityczne nie poruszają spraw europejskich w swoich programach – tłumaczy Grzeszczak. – Kwestie te pojawiają się tylko przy okazji innych problemów, np. kryzysu migracyjnego.