Oto bowiem zakończył się także pewien etap reformy sądownictwa, forsowany przez ponad dwa lata przez Prawo i Sprawiedliwość, polegający w dużej mierze na resecie kadrowym.
Tak było w Trybunale Konstytucyjnym, w kierownictwie sądów powszechnych, tak dzieje się w Sądzie Najwyższym i KRS, czyli wszystkich sądowych instytucjach.
Mając odpowiednią większość parlamentarną i przychylnego w tych kwestiach prezydenta, nietrudno (nie licząc oczywiście politycznego boksu) przeforsować radykalne zmiany legislacyjne. PiS to z żelazną konsekwencją wykorzystał; zburzył i zaorał instytucje sądowe w kształcie, w jakim istniały właściwie od początków III RP. Teraz staje przed poważniejszym wyzwaniem. Co zamiast nich. Czy nowe, zrobione pod partyjną miarę, zgodnie z planem, mają być od dziś instytucjami fasadowymi, delikatnie kontrolowanymi, czy mają to być instytucje – jak na demokratyczne państwo przystało – odseparowane od władzy politycznej. Jeżeli to drugie, a takie myślenie dominuje, zagrożenia nie ma.
Oczywiście, to zależy także od ludzi, który ten wymiar sprawiedliwości sprawują. Od nowych członków KRS, nowo wybranych prezesów sądów, nowych sędziów SN. Od nich zależy, czy znajdą w sobie siłę, aby jednoznacznie, nieodwracalnie odciąć się od polityków, których decyzje wyniosły ich nierzadko na eksponowane stanowiska. Ta nić musi być przecięta.
PiS zburzył, ale czy na gruzach powstaną w pełni niezależne od władzy instytucje?