Kolejny raz pytany przez media, czy nie zmieniłem zdania i dlaczego uważam, że sędziowie nie powinni kandydować do „nowej" Krajowej Rady Sądownictwa, odpowiadam stanowczo: nie powinni kandydować do organu, który powstaje wskutek rażącego łamania konstytucji.
Na uwagi, że przecież są kandydatury i właściwie nic nadzwyczajnego się nie dzieje, odpowiadam: w każdej grupie zawodowej znajdziemy takich, którzy dla stanowiska, czasem dodatków, domniemanego splendoru czy wręcz podlizania się, a może świętego spokoju, gotowi są zrobić różne rzeczy. Mnie osobiście cieszy, że środowisko sędziów w przytłaczającej większości zachowuje się bardzo przyzwoicie.
Krótka ławka
Próbowałem policzyć, jak wielu odstaje, i okazuje się, że ławka jest bardzo krótka. Ministerialni prezesi, nazywani już „prezesami dublerami", ukradkiem zbierają głosy poparcia, ale idzie im opornie. W ministerstwie większość ponad 160-osobowej grupy pracującej dla ministra nie jest zainteresowana łamaniem trójpodziału władzy. Na prawie 11-tys. grupę indywidualistów grono aktywnych „wspieraczy" władzy politycznej liczy nie więcej niż 200 osób. Sądy jeden po drugim wydają mocne uchwały, plakatują na znak protestu i solidaryzują się z prezesami, którym zerwano kadencje.
Nadal część wspierających rząd komentatorów próbuje urabiać opinię publiczną pokazywaniem sędziego Żurka, który „straszy" sędziów i jest w tym raczej osamotniony. Kolejne propagandowe zabiegi trafiają w próżnię. Część atakujących zapomina o uchwale KRS, która jednoznacznie wskazuje, że sędziowie nie powinni kandydować do takiego organu. Uchwale przyjętej zdecydowaną większością głosów.
Spójrzmy więc na argumenty prawne. W świetle konstytucji kadencja wybranych członków Rady trwa cztery lata. I żadne zaklinanie rzeczywistości nie pomoże. Konstytucja jasno mówi też, że Sejm wybiera tylko czterech członków KRS.