W sobotę wchodzi w życie ustawa Prawo o ustroju sądów powszechnych. To jedyna z trzech ustaw reformujących sądownictwo, która nie została zakwestionowana przez prezydenta. Najwięcej wątpliwości budzi sprawa rozszerzonych uprawnień nadzorczych ministra sprawiedliwości, który będzie mógł w ciągu 6. miesięcy wymienić prezesów i wiceprezesów sądów, a co za tym idzie praktycznie całą kadrę kierowniczą. Po co jest ten przepis?
Przepis jest po to, by pozwolić ministrowi wziąć odpowiedzialność za sferę administracyjną w sądownictwie, tym, czym zajmują się prezesi sądów. Nie może być tak, że ustawodawca powierza ministrowi zadanie administrowania sądownictwem powszechnym, co oznacza, że czyni go odpowiedzialnym za tę sferę, a jednocześnie nie daje narzędzi po temu. Opinia publiczna słusznie oczekuje, że jeśli ktoś ma jakieś zadania, to się z nich będzie wywiązywał. My tymczasem nie jesteśmy w stanie wywiązywać się z tych zadań. Jeżeli ma się za coś odpowiadać, to powinno się mieć ku temu narzędzia, a to jest narzędzie by sprawnie administrować sądownictwem powszechnym. Zamierzamy z niego korzystać.
Krytycy twierdzą, że może być to mechanizm zagrażający niezależności sądów i niezawisłości sędziów, czyli zasadzie, która stoi trochę wyżej niż kompetencje ministra sprawiedliwości. Nie widzi pan jako sędzia takiego zagrożenia, że ze stanowiska może być usunięta nie osoba niekompetentna tylko taka, która jest krytyczna wobec władzy?
Gdyby to było tak, że usunięcie prezesa, to usunięcie z zawodu sędziego, to nie dałoby się takiej tezy obronić. Usunięcie ze stanowiska prezesa oznacza tylko tyle, że tenże sędzia przestaje zajmować się działalnością administracyjną, ale nadal zajmuje się orzekaniem.