Rz: Panie sędzio, został pan pierwszym prezesem powołanym przez ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę na nowych zasadach. Krótko mówiąc, to minister pana wybrał. Spodziewał się pan prezesury Sądu Okręgowego w Szczecinie?
Maciej Strączyński: Trudno powiedzieć, czy się spodziewałem... Jestem sędzią w tym sądzie 23 lata, znam go więc jak nikt inny. Ale na powołanie prezesa ma wpływ wiele czynników, zwykle wola przełożonych różnego szczebla, a także poprzednika na stanowisku. Co do mnie, zapewne miało znaczenie zaufanie, jakim darzy mnie Łukasz Piebiak, wiceminister sprawiedliwości. Przez lata razem działaliśmy w Stowarzyszeniu Sędziów Polskich Iustitia i razem walczyliśmy o sprawny i niezależny wymiar sprawiedliwości. To żadna tajemnica, wie o tym cała sędziowska Polska.
I to właśnie jest powód? Słyszałam, że chcieli pana, wojownika, mieć po swojej stronie.
Ja też słyszałem. Ale ja jestem tylko po stronie niezawisłych, sprawnych i sprawiedliwych sądów. Przez wiele lat to pokazywałem, ale również to, że należę do sędziów, którzy są gotowi dać z siebie coś więcej niż orzekanie. Moja długoletnia działalność w Iustitii nie dała mi nic poza satysfakcją, swoistym rozgłosem, sympatią wielu kolegów i antypatią innych. W karierze zawodowej raczej mi szkodziła. Jeśli więc teraz ktoś, kto ją dobrze zna, docenił ją, to mam powód do zadowolenia. A np. nowo powołana prezes Sądu Okręgowego w Warszawie też była aktywna w Iustitii.
Wymiana kadrowa, w której wziął pan udział, nie podoba się środowisku...