Ustawodawca nie wziął bowiem pod uwagę, że gdy w kraju jest dziesięć tysięcy sędziów, może być problem z zebraniem kilkunastu chętnych do 15-osobowej sędziowskiej części Rady.

Trzytygodniowy nabór pokazał, że atmosfera ostrego konfliktu polityków ze środowiskiem sędziowskim, a nawet apele o bojkot sędziowskich organizacji nowych wyborów poskutkowały. W efekcie nieliczni kandydaci pojawili się dosłownie w ostatniej chwili. 18 chętnych to wymowna liczba, biorąc pod uwagę, że członkostwo w Krajowej Radzie Sądownictwa było dotąd swojego rodzaju nobilitacją.

Abstrahując od toczonego sporu co do prawidłowości reformy – bo tu wiele jest emocji, które przewyższają często merytoryczne oceny – taka sytuacja niewątpliwie pokazuje, jak prestiż Krajowej Rady Sądownictwa przez długotrwały spór został osłabiony. Nie wiadomo jeszcze, jak potoczy się reformatorski serial, ponieważ kolejny etap to weryfikacja kandydatów w Sejmie, a następnie głosowanie. Niewątpliwie jednak prestiż Rady został mocno nadwerężony.

Mając odpowiednią większość, można bowiem forsować przepisy, gorzej, gdy przychodzi do ich stosowania w praktyce. Tworzenie reformy wbrew większości środowiska zawsze przyniesie zły efekt, a liczba chętnych do udziału KRS, zdecydowanie za mała, pokazuje wyraźnie, że sprawa sędziom nie jest obojętna, i mimo podziałów w środowisku akurat jedność w tej sprawie została zachowana.