29 października Legia ograła w Warszawie Arkę Gdynia. Zwycięstwo było niezwykle ważne dla stołecznej drużyny, słabo radzącej sobie na początku sezonu. Jednak równie ciekawe było to, co wydarzyło się przed meczem. Cała „żyleta", czyli trybuna, na której zasiadają najzagorzalsi kibice Legii, przez kilkadziesiąt sekund skandowała nazwisko Janusza Walusia. To polski emigrant, który w 1993 roku, chcąc powstrzymać demontaż apartheidu w RPA, zastrzelił czarnoskórego przywódcę komunistów Chrisa Haniego.
W piątek los zamachowca przypieczętował minister sprawiedliwości RPA Michael Masutha. Zdecydował, że skazany na dożywocie Waluś nie wyjdzie na zwolnienie warunkowe. Argumentował to m.in brakiem skruchy Polaka. Oznacza to koniec półtorarocznych starań Walusia, w trakcie których stanowisko zajął nawet południowoafrykański Sąd Najwyższy.
Sądowy serial był z uwagą śledzony w RPA. Chris Hani, szykowany w przeszłości na następcę Nelsona Mandeli, ma w tym kraju bowiem status legendy. Dzięki staraniom o zwolnienie warunkowe swoją legendę zbudował też Waluś. Tyle że w Polsce w oczach kibiców i narodowców.
Kara za Erywań
Incydent na stadionie Legii nie jest jedynym przykładem. Po wyjazdowym meczu reprezentacji Polski z Armenią, rozegranym 5 października, PZPN został ukarany karą 20 tysięcy franków szwajcarskich za zachowania kibiców. Z ustaleń „Rzeczpospolitej" wynika, że kara została nałożona nie tylko za race i bójkę z policją, ale także wywieszenie transparentu z Walusiem.
– Na spotkania wyjazdowe niestety jeżdżą zupełnie inni kibice od tych, którzy dopingują reprezentację w kraju. Niemal za każdy mecz dostajemy kary – mówi rzecznik PZPN Jakub Kwiatkowski.