Z dziećmi, psami, prowadząc rowery, niosąc wykonane z folii domowym sposobem transparenty, demonstranci, którzy skrzyknęli się na molo w Juracie, powędrowali 4 kilometry, by dać wyraz swoim poglądom.
Takich obrazków żadna władza nie jest w stanie satysfakcjonująco objaśnić. Mimo że wśród członków turystycznego marszu byli przecież sędziowie ze zbuntowanego stowarzyszenia Iustitia czy np. były członek KRRiTV Krzysztof Luft, nie da się wmówić nikomu, że kolorowy tłumek w przeciwdeszczowych kurtkach to groźni wyznawcy Sorosa czy ubeckie wdowy albo członkowie zarządów PO czy Nowoczesnej.
Każda władza jest bezradna, kiedy protest przenosi się w sferę symboliczną: zaczyna mieć swoje własne hasła, kwiaty w określonym kolorze, wstążeczki, logo w mediach społecznościowych czy żarty językowe. Są nawet specjalne podręczniki „robienia rewolucji", gdzie cały know-how, jak budować ruch sprzeciwu, jest wyłożony. Czy to znaczy, że Prawo i Sprawiedliwość ma rację, oskarżając coraz to inne ciemne siły o spisek?
Marzenia opozycji o wygraniu wyborów – to jedno. Są to realne zamiary, które przekładają się na realne działania. Słabość dzisiejszej opozycji parlamentarnej to brak pomysłu na bardziej sprawiedliwą Polskę, brak jednej choćby idei na miarę 500+. Po co jednak się wysilać, skoro można zająć się PiS-em? – mogliby zapytać posłowie PO i Nowoczesnej.
Taka właśnie logika obowiązywała do tej pory w wielu sprawach, a PiS dawało aż nadto pretekstów do krytyki. Tyle że niespecjalnie przynosiło to opozycji sondażowy utarg. Ale w październiku 2016 pierwszy raz nastąpiło wahnięcie w sondażach i odebranie inicjatywy opozycji przez ulicę – pełną kobiet i mężczyzn maszerujących w czarnym proteście.