Przepisy ustawy antyterrorystycznej ukróciły plagę fałszywych alarmów o podłożeniu ładunków wybuchowych. Dotkliwe kary finansowe, a także łatwiejsza możliwość namierzenia sprawców podziałały odstraszająco. W ubiegłym roku liczba fałszywych zgłoszeń spadła o 121 przypadków – wynika z danych Komendy Głównej Policji, które poznała „Rzeczpospolita".
Fałszywe sygnały o ładunkach wybuchowych w galeriach handlowych, urzędach, dworcach, sądach czy na lotniskach stawiają na nogi policję i właścicieli obiektów. Pociągają kosztowne działania służb, a nieraz konieczność ewakuacji. Do niedawna takie były plagą. Ubiegły rok był pierwszym od lat, kiedy zjawisko wyraźnie osłabło.
Z danych Centralnego Biura Śledczego Policji (CBŚP) wynika, że w minionym roku w kraju doszło do 260 fałszywych alarmów o podłożeniu bomb – w 2016 r. było ich 381. W latach poprzednich skala była nieporównanie większa. Np. w 2013 r. „bombiarze" wywołali alarmy aż 426 razy. Aktywni byli też w 2016 r., zgłaszając ich 391. Niekorzystny trend się odwrócił. W ubiegłym roku spadła też liczba z 265 do 189 obiektów ewakuowanych.
Policjanci oceniają, że to efekt ustawy antyterrorystycznej, obowiązującej od 1 lipca 2016 r., i jej rozwiązań, które podziałały na wyobraźnię sprawców. Ustawa wprowadziła surowe kary finansowe – „bombiarzom" grozi co najmniej 10 tys. zł nawiązki na rzecz Skarbu Państwa i co najmniej tyle samo tytułem środka karnego. Do tego wysoka kara – do 8 lat więzienia.
Policji łatwiej też ustalić autorów alarmów. Powód?