Trudno w to uwierzyć, ale prof. Jerzy Szaflik przy pierwszym podejściu oblał egzaminy na medycynę. Aby zdobyć dodatkowe punkty, przed kolejną próbą przez rok pracował jako „gipsowy" na oddziale ortopedycznym w szpitalu w Rybniku.

Na studiach od razu został starostą grupy, choć typowym kujonem nazwać go nie można: życia towarzyskiego podlewanego piwem i niezbyt drogim winem również nie zaniedbywał. Wódki nie lubił i pił ją wyłącznie z górnikami z kopalni Knurów – bo odmówić nie wypadało. A czy należał do ZMS czy raczej chodził do kościoła? Otóż: jedno i drugie.

Pierwszym wielkim mistrzem Jerzego Szaflika był prof. Marian Mądroszkiewicz. Uczeń wielbił mistrza – niestety ten drugi wkrótce musiał odejść ze Śląskiej Akademii Medycznej, gdzie obaj pracowali. Okazało się, że o jego posadzie marzy Ariadna Gierek, synowa pierwszego sekretarza PZPR. Prof. Szaflik przyznaje, że prócz tego, że ustosunkowana, była także pracowita i bardzo zdolna. Tak czy owak, pierwszy mistrz naszego bohatera musiał pożegnać się z posadą. Sytuacja trochę jak z kina moralnego niepokoju. Tyle że z nieoczekiwanie dobrym finałem: choć przez Ariadnę Gierkową Szaflik stracił pierwszego mistrza, dzięki jej koneksjom poznał kolejnego – Światosława Fiodorowa, radzieckiego lekarza, pioniera operacyjnych metod leczenia oczu. Fiodorow opracował m.in. metodę zmniejszania wad wzroku za pomocą promienistych nacięć rogówki.

Całej książki opowiadać tu nie ma sensu, ale warto jeszcze choćby wspomnieć o tym, w jaki sposób Szaflik ćwiczył swoją chirurgiczną precyzję. „Jak wszyscy kiedyś, a wielu jeszcze dzisiaj – na pomidorach. Proszę jeszcze raz uruchomić wyobraźnię – cienka, ale mocna skórka, miąższ, gęstość, wilgotność, delikatność. Dużo wspólnych cech fizycznych, prawda? Nic tylko kroić i dłubać" – opowiada prof. Szaflik Arturowi Howzanowi. —łk