Muszka owocowa pokonała raka

Czasem pozbawione praktycznego celu badania dają po latach niezwykłe efekty. Pokazuje to historia wismodegibu, leku na nowotwór skóry.

Publikacja: 01.02.2016 18:22

Drosophila melanogaster, czyli muszka owocowa. To badaniom nad jej DNA zawdzięczamy lepsze poznanie

Drosophila melanogaster, czyli muszka owocowa. To badaniom nad jej DNA zawdzięczamy lepsze poznanie mechanizmu wzrostu nowotworów

Foto: 123RF

Kiedy w 2011 r. ogłoszono wyniki badań nad wismodegibem, prestiżowe czasopismo „New England Journal of Medicine" stwierdziło, że opracowanie tego leku to największy postęp w leczeniu podstawnokomórkowego raka skóry w historii. Ale dzieje tego leku są znacznie dłuższe, sięgają początku lat 80. ubiegłego wieku. Warto się im przyjrzeć, bo pokazują one, jak wielkim i długotrwałym wysiłkiem jest tworzenie leków i jak ważną rolę odgrywają w nim nie tylko farmaceuci, ale też naukowcy prowadzący badania podstawowe, którzy nie wiedzą nawet, że kiedyś wyniki ich dociekań będą ratowały ludzkie życie i zdrowie.

W roku 1980 Christiane Nüsslein-Volhard i Eric Wieschaus – dwoje niemieckich naukowców z Europejskiego Laboratorium Biologii Molekularnej w Heidelbergu – opublikowało badania przeprowadzone na muszkach owocowych. Badacze zauważyli, że embriony owadów, którym brakowało specyficznego genu, były przysadziste i pokryte wypustkami. Przypominały jeże, stąd naukowcy nazwali rzeczony gen hedgehog, czyli jeż. Naukowcy, wywnioskowali, że gen ten odpowiada za „zmysł orientacji" komórek. Jeśli się go zablokuje, komórki nie wiedzą, w którym miejscu organizmu się znajdują, gdzie mają przód, gdzie tył. Ten „zmysł orientacji" stanowił wcześniej wielką zagadkę dla biologów. Jak to się dzieje, że rozwój organizmu zaczyna się od grupy niezróżnicowanych komórek, a prowadzi do powstania wyspecjalizowanych tkanek, z których każda jest na swoim miejscu? – zadawali sobie pytanie. Badania naukowców z Heidelbergu przyniosły odpowiedź. Volhard i Wieschaus prowadzili swoje eksperymenty na bardzo szeroką skalę i odkryli jeszcze wiele genów odpowiedzialnych za to, jak i kiedy komórki się dzielą i różnicują.

Odkrywając gen hedgehog, Volhard i Wieschaus nie wiedzieli jeszcze, że ich badania doprowadzą do lepszego poznania mechanizmów powstawania nowotworów. Ale w drugiej połowie lat 80. związek między genami muszek i nowotworami zaczynał się uwidaczniać. Badacze nowotworów wzięli te geny pod swoje mikroskopy. W 1987 roku pokazali np., że gen kontrolujący rozwój skrzydeł u muszek jest niezwykle podobny do genu napędzającego wzrost nowotworu pęcherza.

W 1995 roku Christiane Nüsslein-Volhard i Eric Wieschaus otrzymali za swoje eksperymenty Nagrodę Nobla w dziedzinie fizjologii i medycyny. My jednak pójdźmy dalej tropem wismodegibu. Oto w latach 1989–1991 Brytyjczyk z Cancer Research UK w Oxfordzie prof. Phil Ingham w serii prac pokazał dokładny mechanizm działania genu hedgehog i kodowanego przez niego białka. Udowodnił, że gen nie jest aktywny w całym organizmie, ale w wąskim pasie komórek biegnących przez cały embrion. W zależności od odległości od tego centralnego pasma różne jest stężenie białka hedgehog i na tej podstawie komórki mogą ustalić, jak daleko od środka organizmu się znajdują. Ingham znalazł też gen, który odpowiada za umiejętność wychwytywania białka hedgehog (nazwany on został patched, czyli połatany) oraz za jego transport wewnątrz komórek (ten gen ochrzczono smoothened, czyli wygładzony).

Były to jednak wciąż badania na muszkach. Toteż w kolejnym kroku Ingham (wraz z naukowcami ze Stanów Zjednoczonych) zaczął szukać odpowiednika genu hedgehog u kręgowców. Udało mu się to. W sumie naukowcy znaleźli trzy różne rodzaje szlaku komunikacyjnego hedgehog.

Jeden z nich okazał się kluczowy dla rozwoju podstawnokomórkowego raka skóry. Ogłosił to w 1996 roku na łamach „Nature Genetics" zespół Mae Gailaniego.

W tym momencie zaczęła się rola przemysłu farmaceutycznego: wystartowały prace nad wismodegibem, lekiem, który blokuje szlak sygnałowy hedgehog. Ktoś mógłby pomyśleć, że farmaceuci przyszli na gotowe – ale to nie jest prawda. Warto wiedzieć, że tylko jedna na dziesięć substancji testowanych klinicznie trafia do pacjentów jako lek, pozostałe są odrzucane, np. ze względu na skutki uboczne. Standardy bezpieczeństwa leków są dziś bardzo wysokie, trzeba przeprowadzić kosztowne, ściśle nadzorowane próby, co zresztą jest jednym z powodów wysokiej ceny innowacyjnych leków.

„Lek, który niesie nadzieję" – mówili o wismodegibie eksperci podczas dyskusji w redakcji „Rz". Niesie on nadzieję chorym na podstawnokomórkowego raka skóry, ale nie tylko. Przykład tego leku pokazuje, że z chorobą, przeciw której jeszcze niedawno nie mieliśmy żadnej broni, możemy nauczyć się walczyć. Jest to zasługa onkologów, farmaceutów, ale też naukowców prowadzących badania podstawowe. Takie badania, powodowane ciekawością i pasją poznawczą, czasem wydają nieoczekiwane owoce. Można tu przytoczyć słowa, które Nüsslein-Volhard wygłosiła podczas ceremonii wręczenia jej Nagrody Nobla: „Żadne z nas nie przypuszczało, że te prace odniosą tak wielki sukces i że kiedykolwiek będą miały znaczenie medyczne. Jesteśmy wdzięczni wszystkim, którzy nas wspierali w czasach, kiedy jeszcze mało kto wierzył, że modyfikowanie tysięcy maleńkich embrionów muszek owocówek ma jakikolwiek sens".

Opinie

prof. Piotr Rutkowski, prezes Polskiego Towarzystwa Chirurgii Onkologicznej

Na raka podstawnokomórkowego chorują przede wszystkim ludzie starsi, ale zachorowalność na ten nowotwór, tak jak na wszystkie nowotwory skóry, rośnie we wszystkich grupach wiekowych i odpowiada za to nasz styl życia. Kiedyś młodzi ludzie właściwie nie chorowali na nowotwory skóry, a teraz zapadają na nie coraz częściej i winne są tu w dużej mierze solaria.

Żeby zachorować na nowotwór skóry, uszkodzenia muszą się powtarzać, a skóra jest dość odporna. Kiedyś te uszkodzenia kumulowały się dopiero w wieku podeszłym, teraz już młodzi ludzie zaczynają chorować.

Osobom w wieku podeszłym trudno się zmobilizować i pójść do lekarza. Czasem widzimy zmiany na skórze, które rosły przez 10–15 lat, zanim pacjent zdecydował się zasięgnąć opinii lekarza. I, niestety, czasem się okazuje, że już nic nie możemy zrobić.

dr Janusz Meder, prezes Polskiej Unii Onkologicznej

Kiedy zaczynałem być onkologiem, 44 lata temu, to widziałem znacznie więcej zaawansowanych nowotworów skóry. Chodziłem też do pacjentów do domów i naprawdę na początku przychodziło mi to z wielkim trudem – sam byłem w wielkim dyskomforcie psychicznym, kiedy widziałem, że oni są opuszczeni, zaniedbani. Ale wystarczyło porozmawiać z pacjentem, rodziną, poprosić pielęgniarkę żeby oczyściła rany, i za parę tygodni pacjent był już zupełnie innym człowiekiem, choć przecież i tak wiedział, że jego stan jest bardzo poważny. Sam fakt, że ktoś się nimi zainteresował, zmieniał ich samopoczucie.

Dziś jest inna era, mamy hospicja stacjonarne, domowe i sieć sprawnie funkcjonujących poradni przeciwbólowych.

Nie zdajemy sobie sprawy z tego, ilu starszych ludzi w małych miasteczkach, na wsiach w ogóle nie chodzi do lekarza, siedzą w domach, mają zaniedbane, wrzodziejące rany nowotworowe na skórze i ani oni, ani rodzina nie potrafią się zmobilizować, by pokazać to lekarzowi. Dlatego ważna jest podstawowa wiedza i czujność onkologiczna. Dzieci, wnuki, lekarz rodzinny, pielęgniarka, aptekarz, nawet ksiądz proboszcz powinni tę czujność wykazywać.

dr Mariola Kosowicz, psychoonkolog z Centrum Onkologii w Warszawie

Żyjemy w świecie, który wymaga od wszystkich, żeby byli piękni. Na reklamach nawet starsi ludzie są piękni, mają wspaniałe zęby, skórę itp. Ludzie bardzo przeżywają to, że odbiegają od tego ideału. Miałam pacjentkę, która prosiła, żeby przyjechać do niej do domu, bo się wstydziła wyjść i wejść do autobusu. Bała się tego, że ktoś pomyśli, że ona się nie myje, a to przecież guz na jej skórze cuchnął.

Kolejna rzecz to rodzina. Wyobrażamy sobie, że wszystkie rodziny świetnie funkcjonują, kiedy pojawia się kryzys choroby, a to nie jest prawda. Rodziny mają często ogromne problemy, zanim pojawia się choroba, i choroba je uwypukla. Powstaje problem opieki nad osobą chorą.

Mamy też takie błędne założenie, że jak kogoś kochamy, to nie powinniśmy mieć problemu z zaakceptowaniem tej osoby, kiedy pojawia się zmiana wyglądu, guz, który jeszcze brzydko pachnie. Nie dajemy ludziom przestrzeni na odczuwanie obrzydzenia, wstrętu, na zwykłe reakcje. Ludzie mają wyrzuty sumienia, że trudno im zaakceptować wygląd i zapach chorej bliskiej osoby. Zaczynają samych siebie oskarżać o to, że są złymi dziećmi. Powinniśmy przecież powinni mieć prawo do negatywnych uczuć, a stworzyliśmy taki nierealny świat, który nam tego prawa nie daje. —not. łk

Kiedy w 2011 r. ogłoszono wyniki badań nad wismodegibem, prestiżowe czasopismo „New England Journal of Medicine" stwierdziło, że opracowanie tego leku to największy postęp w leczeniu podstawnokomórkowego raka skóry w historii. Ale dzieje tego leku są znacznie dłuższe, sięgają początku lat 80. ubiegłego wieku. Warto się im przyjrzeć, bo pokazują one, jak wielkim i długotrwałym wysiłkiem jest tworzenie leków i jak ważną rolę odgrywają w nim nie tylko farmaceuci, ale też naukowcy prowadzący badania podstawowe, którzy nie wiedzą nawet, że kiedyś wyniki ich dociekań będą ratowały ludzkie życie i zdrowie.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Zdrowie
Choroby zakaźne wracają do Polski. Jakie znaczenie mają dziś szczepienia?
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Zdrowie
Peru: Liczba ofiar tropikalnej choroby potroiła się. "Jesteśmy w krytycznej sytuacji"
Zdrowie
W Szwecji dziecko nie kupi kosmetyków przeciwzmarszczkowych
Zdrowie
Nerka genetycznie modyfikowanej świni w ciele człowieka. Udany przeszczep?
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Zdrowie
Ptasia grypa zagrozi ludziom? Niepokojące sygnały z Ameryki Południowej