Mamy w Polsce ok. 10 tys. sędziów i więcej nie będzie ani w tym, ani w 2017 r. Spraw w sądach jednak przybywa. Co rok pół miliona. Aby wesprzeć przeciążone sądy, przesuwane są więc stanowiska – z sądu mniej obciążonego do bardziej obłożonego pracą.

To ruch pozorny. Bo, jak twierdzą sędziowie, skoro spraw przybywa, a etaty stoją w miejscu, to tak jakby ich ubywało. – Od mieszania herbata nie robi się słodsza – mówią.

Każdy kolejny minister sprawiedliwości próbował temu zaradzić. Każdy z marnym skutkiem. Zbigniew Ziobro planuje wielką reformę. Zanim jednak ją ogłosi, przesuwa etaty. W ciągu roku już 85 razy. I, jak zapowiada, będzie przesuwał nadal. Problem w tym, że ten półśrodek sam nic nie zdziała. Miałby szansę w zestawieniu z innymi zmianami. Przykład? Ograniczenie kognicji sądów, by nie wszystkie sprawy musiały do nich trafiać, czy wzmocnienie sędziów profesjonalnymi urzędnikami, asystentami i referendarzami. Wówczas przesuwanie doprowadziłoby do racjonalnego rozmieszczenia kadr i miałoby sens.

Minister Ziobro dużo o reformie mówi i planuje. Wbrew zapewnieniom, że projekty są już gotowe, odpowiedzialni za nie wiceministrowie na pytania dziennikarzy mówią o pracach koncepcyjnych. Coś jest więc na rzeczy. Albo reforma jest tak skomplikowana, że potrzeba na nią dużo więcej czasu, albo też mamy niedobry politycznie czas na jej ogłoszenie.