Wszystko wskazuje na to, że bitwa o sądy wchodzi w końcową fazę, choć formalnie piłka jest jeszcze w grze. Od chwili zgłoszenia prezydenckich projektów ustaw o SN i KRS dla wszystkich jest chyba jasne, że w zasadzie krążymy między złym projektem Andrzeja Dudy a dramatycznie złym projektem Zbigniewa Ziobry. Duzi gracze walczą o strefy wpływów i przebieg linii demarkacyjnej, ale kwestia znaczącego ograniczenia niezależności władzy sądowniczej wydaje się przesądzona. Trudno bowiem sobie wyobrazić, aby z parlamentu wyszły ustawy korzystniejsze od projektów prezydenckich. Także sam prezydent Duda nie zawetuje własnych propozycji. Jedyną szansą byłaby negatywna reakcja opinii publicznej, ale kolejne sondaże wskazują, że duża część wyborców umiarkowanie przejmuje się kwestią niezależności władzy sądowniczej. Cóż, edukacja prawna społeczeństwa na pewno ma przyszłość, ale zmiana świadomości to kwestia lat, a nie dni czy tygodni. No chyba że negocjacje spełzną na niczym i do zmian w ogóle nie dojdzie – ku powszechnemu pożytkowi.
Nie uwalnia to jednak środowiska sędziowskiego od oceny wprowadzanych zmian. Zmian, a nie reform, bo słowo „reforma" nie wydaje się właściwe, jako że oznacza zmianę na lepsze.
By nie szedł między lwy
Podstawową kwestią, na którą należy zwrócić uwagę, jest wpływ zmian na niezawisłość sędziowską. Bez niej nie ma bowiem sądów z prawdziwego zdarzenia, są jedynie podległe władzy politycznej urzędy, tylko z nazwy będące sądami. Brak tej niezawisłości uderza oczywiście nie w samych sędziów, tylko w obywateli, którzy w starciu z wszechwładnym państwem byliby bez szans. Konieczna jest więc analiza dotychczasowych propozycji (także już obowiązującej ustawy o ustroju sądów powszechnych) pod kątem naruszania podstawowych gwarancji niezawisłości sędziowskiej. Jak bowiem stwierdził pewien znany bloger – rzecz nie w tym, aby sędzia miał odwagę sprzeciwić się cezarowi i śmiało iść na arenę pełną lwów, ale by miał pewność, że niezależnie od wyroku nie zostanie rzucony na arenę.
Wbrew pozorom, wśród kwestii kluczowych dla niezawisłości sędziowskiej nie ma spraw w obecnej „reformie" najgłośniejszych: sposobu powoływania członków Krajowej Rady Sądownictwa oraz prezesów sądów. Propozycje naruszają oczywiście zasadę niezależności władzy sądowniczej, ale bezpośrednio nie wpływają na niezawisłość sędziego w orzekaniu. Co najwyżej można mówić o wpływie pośrednim, a i to nie w każdym przypadku.
Sposób wyboru członków KRS może mieć znaczenie, ale tylko dla sędziów, którzy chcą awansować. Jeśli sędzia awansować nie zamierza – a takich wcale nie brakuje – sposób wyboru członków KRS jest dla jego niezawisłości najzupełniej obojętny. Nigdy bowiem – gdy już zostanie powołany – z KRS zapewne się nie zetknie. A nawet gdyby chciał awansować, poczekanie cztery lata na koniec kadencji nie jest przecież jakimś heroicznym wyrzeczeniem. Oczywiście pozostaje kwestia osób mianowanych po raz pierwszy, ale osoba, która stara się dopiero o stanowisko sędziego, z atrybutu niezawisłości nie korzysta, więc o jej naruszeniu mowy tu być nie może.