Winnica lepsza niż fitness - prawniczka o swojej winnicy

Rozmowa | Monika Marta Dziedzic, partner w kancelarii MDDP, radca prawny, doradca podatkowy, właścicielka winnicy

Aktualizacja: 08.11.2015 08:05 Publikacja: 07.11.2015 23:01

Foto: 123rf.com

Rz: Po co pani winnica?

Monika Marta Dziedzic: Chciałam coś wytwarzać. Bo co wytwarza prawnik?! Tony papieru.

Winnica dostarcza doznań bilansujących czas spędzony w kancelarii. To też kontakt z naturą. Żeby się wspiąć na moją górkę i przejść winnicę, trzeba trochę kalorii spalić. To lepsze niż fitness, do tego na świeżym powietrzu.

W relacji z klientem, podczas pisania umów i w negocjacjach, można się porozumieć czy zawrzeć kompromis. Można też zawsze napisać lepszą umowę, lepszą skargę czy lepszy pozew. Winnica uczy pokory. Dużo ode mnie zależy, ale więcej od klimatu, pogody, gleby i roślin. To przeciwwaga dla pewności, którą się zdobywa w zawodzie prawniczym. My, prawnicy, mamy tendencję do myślenia, że wszystko zależy od nas.

Prowadzenie winnicy dało mi drugie życie, które toczy się równolegle z pracą w kancelarii. Nie chcę powiedzieć, że mam schizofrenię, ale to inny świat.

Skąd się wziął pomysł na winnicę?

Z grupą znajomych wyjechałam do Francji do Bordeaux na szkolenie winiarskie. Było pięknie. Zakiełkował więc pomysł założenia winnicy w Polsce.

Czy prowadzenie winnicy w Polsce to wyzwanie?

Tak, bardzo duże. Nie spodziewałam się, że to będzie takie trudne. Te same emocje, które towarzyszyły mi podczas wchodzenia w zawód prawnika i  doradcy podatkowego, powtórzyły się przy zakładaniu winnicy. I wracają przy produkcji kolejnego rocznika 44. Dziesięć lat temu „winnica w Polsce" brzmiało jak żart, coś niemożliwego wręcz do wykonania. Poprzez wino spotkałam się z innym klientem, z degustacjami, z nowym środowiskiem. Na rynku winiarskim muszę budować swoją pozycję i markę. Na rynku prawniczym po ponad 20 latach pracy można już od czasu do czasu liczyć na rozpoznawalność.

Nie podejrzewałam, że zakładanie kancelarii podatkowej i winnicy może mieć wiele wspólnego.

Pracę w zwodzie prawniczym zaczynałam w czasach, gdy specjalistów od prawa podatkowego nie było – w pierwszej połowie lat 90. Zawód prawnika specjalisty od podatków nie istniał. Tak samo było z winem. Kiedy rejestrowałam po raz pierwszy moją winnicę, a każda winnica musi to robić co rok, było ich w Polsce 11. Teraz jest u nas ponad sto legalnych winnic. Przecierałam więc szlaki. Nawet moje wino ma symbol robienia rzeczy niemożliwych.

Właśnie –  winiarnia ma w nazwie 44. To z „Dziadów"? A może z powstania warszawskiego?

Chciałam, żeby nazwa polskiego wina kojarzyła się z Polską, a jednocześnie była łatwa do zapamiętania. Teraz są specjalne aplikacje na telefon, przechowujące zdjęcie etykiety i notatki dotyczące walorów wypitego wina. Kiedyś notatki można było robić co najwyżej w zeszycie.

Winnice w Polsce  mają zwykle bardzo skomplikowane nazwy – np. Winnice Wzgórz Trzebnickich, Dom Bliskowice, Pałac Mierzęcin. Tak na marginesie produkują wina dużo lepsze niż moje. Jednak ich nazwy, przynajmniej dla mnie, są trudne do zapamiętania i wymówienia. Ja chciałam coś prostego. Pomyślałam, że liczba będzie najlepszym rozwiązaniem. Popytałam znajomych, jaka liczba jest  ich zdaniem najbardziej polska. Podawali najczęściej 44. Nie wiem, z czego to wynika. Spodobało mi się, bo to właśnie symbol wiary w cuda. Ale także nieskończoności.

Nie produkuje pani tylko na własne potrzeby.

Nie jestem w stanie, nawet ze znajomymi, wypić ponad tysiąca butelek wina w ciągu roku, bo taka jest skala mojej produkcji. Zmagam się więc ze sprzedażą. Chętnych, którzy kupiliby wszystko, aby wprowadzić wino do sieci sklepów, było niemało. Ale ja wolę sama docierać do miejsc, w których będzie sprzedawane moje wino. Rozstanie z każdą butelką jest dla mnie dużym przeżyciem. Dlatego lubię znać sommelierów, którzy podają moje wino w restauracjach.

Czy daje pani radę pilnować winnicy na Podkarpaciu, mieszkając w Warszawie?

O lokalizacji zadecydował klimat. Tam jest po prostu cieplej. Potrzebne są też stoki. Podkarpacie jest więc właściwym miejscem dla winnicy. To taka polska Toskania. W podjęciu decyzji pomogły też powiązania rodzinne.

Winnica wymaga jednak codziennej obecności. Do wina jak do niemowlaka – trzeba wstawać w nocy i co cztery godziny je mieszać. Mam dużo szczęścia, bo spotkałam w tej polskiej Toskanii osoby, które mi w tych czynnościach pomagają. Współpracuję też z profesjonalnym enologiem. Prawnik też czasami potrzebuje doradcy. Ja zajmuję się przede wszystkim opracowaniem charakteru wina, które wytworzymy, zamówieniami, sprzedażą i całą związaną z prowadzeniem winnicy i winiarni papierologią. To mnóstwo formalności. Nawet dla radcy prawnego i doradcy podatkowego to wyzwanie. Winnica pozwala mi też doświadczyć tego, czego doświadczają rolnicy i mali przedsiębiorcy. Dzięki niej mam zupełnie inne spojrzenie na rynek i biznes.

Do mojej winnicy jeżdżę co dwa–trzy tygodnie.

Zbiera pani winogrona?

Jeżeli uda mi się akurat dojechać, to tak. Trzeba trafić z pogodą – nie może być opadów. Temperatura musi być też odpowiednia. Mgły muszą opaść. Jeśli któryś dzień winobrania opuszczam, bo sprawy klientów, mimo winiarskiej pasji są ciągle ważniejsze lub trzeba być na wywiadówce w szkole, jest mi przykro.

Rz: Po co pani winnica?

Monika Marta Dziedzic: Chciałam coś wytwarzać. Bo co wytwarza prawnik?! Tony papieru.

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Ewa Łętowska: Złudzenie konstytucjonalisty
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?