Rz: Słyszałam, że na saksofonie grywał pan w sądzie. Czy to prawda?
Jerzy Stępień: Tak, ale nie na rozprawach. W Kielcach mieszkałem w bloku blisko sądu, za to daleko klubu jazzowego, który założyłem. Wpadłem więc na pomysł, że saksofon będę trzymał za szafą z aktami. Kiedy już wszyscy wyszli, w przerwach między pisaniem uzasadnień wyroków ćwiczyłem grę.
Jako dziecko grał pan na fortepianie. Skąd się wziął saksofon?
Pora na saksofon przyszła późno. Gry na fortepianie uczyłem się od piątego roku życia. Kiedy byłem w piątej klasie podstawówki, mój nauczyciel zmarł. Przestałem ćwiczyć. Jako nastolatek zainteresowałem się grą na gitarze. Z kolei na studiach, tak się szczęśliwie złożyło, mieszkałem z Krzysztofem Karpińskim, dziś sędzią i byłym prezesem stołecznego Sądu Apelacyjnego. On był znacznie bardziej zaawansowany muzycznie. Godzinami graliśmy w klubie studenckim na pianinie na cztery ręce. Nie opuściliśmy żadnego jazzowego koncertu, żadnego jam session czy Jazz Jamboree. Kiedy wyjechałem do Kielc, już po studiach, założyłem big-band. Włodek Pawlik, zdobywca Grammy, był naszym liderem, aranżerem i kompozytorem. Artur Dudkiewicz grał na fortepianie. Ja im początkowo pomagałem w organizowaniu koncertów. Potem Włodek namówił mnie, żebym spróbował zagrać na saksofonie. Miałem wtedy 30 lat.
To chyba późno, jak na rozpoczęcie nauki na nowym instrumencie.