Oświadczenia majątkowe sędziów i prokuratorów: szczerość do bólu albo więzienie

Gorączkowo poszukuje się armatniego mięsa dla Wydziału Spraw Wewnętrznych Prokuratury Krajowej, tego od zwalczania umyślnych, ściganych z oskarżenia publicznego przestępstw będących dziełem sędziów, prokuratorów lub ich asesorskiego narybku – pisze Beata Mik.

Aktualizacja: 30.10.2016 11:41 Publikacja: 30.10.2016 08:27

W wymiarze sprawiedliwości ma być transparentnie.

W wymiarze sprawiedliwości ma być transparentnie.

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

W połowie roku w wiatach warszawskich przystanków pojawiły się instrukcje Zarządu Transportu Miejskiego, jak się zachować w razie ataku terrorystycznego. Najbardziej cenna wydaje się ta dotycząca wariantu z wzięciem zakładników. Nadrzędna zasada brzmi: nie stawiać oporu. W szczegółach stolica poucza, aby zachować spokój, stosować się do poleceń, nie dyskutować, nie zgrywać bohatera, nie atakować napastników, pytać ich o pozwolenie wykonania każdej czynności, unikać kontaktu wzrokowego.

Bacząc, by nie rozgniewać zuniformizowanych – wzorem Krymu – ludzików nasyłanych czasem na myślących inaczej, autorka, świadoma znaczenia swoich słów i odpowiedzialności przed prawem, postanowiła jednakowoż dostrzec, co następuje.

W Sejmie 6 października odbyło się pierwsze czytanie złowieszczo anonsowanego, rządowego projektu nowelizacji paru ustaw odnoszących się do wymiaru sprawiedliwości (dalej: projekt noweli), w tym poprzez objęcie sędziów, w wyniku odpowiednich zmian w art. 87 ustawy z 27 lipca 2001 r. – Prawo o ustroju sądów powszechnych (DzU z 2015 r., poz. 133, z późn. zm.; dalej: u.s.p.), systemem jawnych oświadczeń majątkowych. W ostatniej kwestii punktem odniesienia stał się art. 104 ustawy z 28 stycznia 2016 r. – Prawo o prokuraturze (DzU, poz. 177; dalej: u.p.p.), jako że prokuratorzy tkwią w takim systemie od 4 marca.

Szczerość do bólu albo więzienie

O detalach pisać nie warto. Są powszechnie znane: za jawne uważa się wszystko poza adresem, miejscem położenia majątku oraz charakterystyką ruchomości. Wyjątkowo, na wniosek osoby składającej oświadczenie, podmioty uprawnione do jego odebrania mogą zdecydować o otoczeniu zamieszczonych w nim informacji ochroną właściwą dla konfidencjonaliów o klauzuli „zastrzeżone", jeżeli ujawnienie tych informacji mogłoby spowodować zagrożenie dla zainteresowanego lub osób dlań najbliższych. Korpus prokuratorski może się cieszyć najwyżej tym, że projekt noweli ujednolica dla obydwu zawodów formę podawania oświadczeń do publicznej wiadomości, ustalając, że będą udostępniane w Biuletynie Informacji Publicznej (dodane § 7a w art. 104 u.p.p. i art. § 6a w art. 87 u.s.p.), nie zaś według fantazji dysponenta.

Intencje projektodawcy nie pozostawiają złudzeń. Albo szczerość do bólu, bez zważania na coraz bardziej rozzuchwalonych petentów bądź zawodowych hejterów szukających pretekstu do dokuczenia funkcjonariuszom Temidy, albo kara pozbawienia wolności od sześciu miesięcy do lat ośmiu. W wymiarze sprawiedliwości ma być transparentnie. No i poręcznie dla przestrojonej maszynerii prokuratury. Tu gorączkowo poszukuje się armatniego mięsa na użytek Wydziału Spraw Wewnętrznych Prokuratury Krajowej, tego od zwalczania umyślnych, ściganych z oskarżenia publicznego przestępstw będących dziełem sędziów, prokuratorów lub ich asesorskiego narybku. Z bezczynności kolubryna mogłaby przecież zardzewieć. Niemniej optymista uzna to novum za cegiełkę wzmacniającą zasadę paralelności statusu sędziowskiego i prokuratorskiego.

Czysta hipokryzja

Powyższe refleksje bynajmniej nie oznaczają, że każdy ważny zamysł projektu noweli nadaje się do storpedowania (tak jak dla przykładu bezceremonialny zamach na suwerenność orzeczniczą sędziów w obrębie art. 344a k.p.k.). Przeciwnie. Niewątpliwą i chyba największą zaletą przedsięwzięcia wydają się propozycje korekt w art. 108 § 1 i 2 u.s.p. Przychodzi zgodzić się zwłaszcza z argumentami wysuwanymi od dawna bez udziału polityków, iż obecnie jest to rozwiązanie kontraproduktywne, bezpodstawnie utrudniające egzekwowanie odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów. Pierwszy przepis wszelako sprawia, że po upływie trzech lat od chwili czynu wszczęcie postępowania dyscyplinarnego staje się prawnie niedopuszczalne. Drugi stanowi, że w przypadku wszczęcia tego postępowania, zanim ów termin ekspiruje, przedawnienie następuje z upływem pięciu lat od chwili czynu, jednakże gdy sprawa nie została prawomocnie zakończona w terminie pierwotnym, to sąd dyscyplinarny orzeka jedynie o popełnieniu deliktu, umarzając postępowanie w zakresie kary dyscyplinarnej.

Tak pomyślana reguła przedawnienia karalności przewinień dyscyplinarnych z daleka trąci hipokryzją. Z całą też pewnością ułatwia co bardziej rzutkim delikwentom uniknięcie kary za bodaj najcięższe bądź liczne potknięcia. Trzy lata na prawomocne ukaranie w procedurze trzymającej się standardów konstytucyjnych to czas zdecydowanie za krótki, a dalsze pięć lat na roztrząsanie, czy sprawca, któremu już nie można wymierzyć kary, rzeczywiście coś nabroił, to czas stracony. Nie broni się zatem jakakolwiek krytyka koncepcji pięcioletniego, podstawowego terminu przedawnienia, który ulega przedłużeniu do lat ośmiu, jeśli przed jego upływem wszczęto postępowanie dyscyplinarne, wytyczając w ten sposób ramy temporalne pozwalające sądowi dyscyplinarnemu nie tylko przypisać obwinionemu sprawstwo oraz winę, ale i odpłacić mu pięknym za nadobne. Rozwiązanie to nie narusza, rzecz jasna, zasady określonej w art. 108 § 4 u.s.p., w świetle której przedawnienie dyscyplinarne czynu wyczerpującego zarazem znamiona przestępstwa nie może nastąpić wcześniej niż przedawnienie przewidziane w kodeksie karnym.

Co równie ważne, projektodawca podszedł profesjonalnie do zagadnień intertemporalnych. Kierował się obrosłym orzecznictwem Trybunału Konstytucyjnego oraz Sądu Najwyższego wzorcem art. 15 p.w.k.k., skorzystawszy z przysługującego państwu przywileju kształtowania biegu terminów przedawnienia niezależnie od karnomaterialnej zasady lex severior retro non agit (zakaz oddziaływania wstecznego ustawy surowszej). W art. 10 projektu noweli przyjął, że nowe przepisy o przedawnieniu stosuje się także do czynów popełnionych przed wejściem w życie proponowanego aktu prawnego, chyba że termin przedawnienia już upłynął. W przełożeniu na język polski znaczy to tyle, iż surowszych reguł przedawnienia unikną głównie ci sędziowie, którzy dopuścili się deliktów dyscyplinarnych nie później niż trzy lata przed datą zastąpienia poprzednich przepisów nowymi, jeśli w tym przedziale czasowym udało im się umknąć przed wszczęciem postępowania.

Ktoś nie dosłyszał

Dla porządku wypada darować cień nadziei również tym, których grzechy dyscyplinarne nie zdążą się przedawnić, a postępowanie dotrze do stadium odwoławczego w następstwie zaskarżenia orzeczenia pierwszoinstancyjnego wyłącznie na korzyść obwinionego. W takiej konfiguracji – z grubsza ujmując – zastosowanie nowych przepisów uniemożliwi prawnoprocesowy zakaz reformationis in peius (zmiany na gorsze), o którym mowa w art. 434 § 1 k.p.k. w zw. z art. 128 u.s.p. Analiza innych możliwych układów przekraczałaby cel niniejszej wypowiedzi.

Niestety, na jurydyczną określoność swego losu w dyscyplinarnej matni mogą liczyć jedynie sędziowie. W skleconej metodą gospodarską reformie prokuratury analogiczne unormowanie przedawnienia okazuje się kiczem. Jak mawiają staruszki: ktoś gdzieś coś słyszał, lecz nie dosłyszał, więc resztę zmyślił.

Akcja zaczęła się poprawnie. W § 1 art. 141 u.p.p. termin przedawnienia dyscyplinarnego dla prokuratorów, który do 3 marca wynosił trzy lata, przedłużono do lat pięciu. W § 2 adekwatnej prolongacie uległ termin ożywający z chwilą wszczęcia postępowania dyscyplinarnego, z pięciu lat do ośmiu. Potem jednak myśl wyrwała się z cugli. Poszła śladem drugiego zdania w § 2 art. 108 u.s.p., w projekcie noweli konsekwentnie usuniętego. W efekcie do odpowiednika tego zdania w art. 141 § 2 u.p.p. wkradła się norma-potworek, która bimba na skutki prawne przedawnienia prokuratorskich przewinień w prawidłowo wszczętym postępowaniu dyscyplinarnym. Głosi ona, że pomimo upływu tego już prolongowanego, ośmioletniego okresu liczonego od daty czynu sądy dyscyplinarne obu instancji są obowiązane procedować dalej – dopóty, dopóki nie zdołają orzec w przedmiocie odpowiedzialności prokuratora za dany delikt merytorycznie i prawomocnie. Proces może się wówczas toczyć w nieskończoność. Zatamuje go dopiero niezaskarżalne w żadnym trybie, zwyczajnym bądź nadzwyczajnym, rozstrzygnięcie o tym, że obwiniony popełnił zarzucone mu przewinienie albo że jest niewinny.

Na szczęście pierwsza możliwość wiąże się, tak jak w dotychczasowym modelu sędziowskim, z obowiązkiem jednoczesnego umorzenia postępowania co do kary dyscyplinarnej. Innymi słowy, prokuratorowi, który obojętnie jak dopuścił się oczywistej i rażącej obrazy przepisów prawa lub uchybił godności urzędu oraz w stosunku do którego postępowanie dyscyplinarne wszczęto w ciągu trzech lat od dnia popełnienia tego typu grzechu służbowego, oferuje się ściganie chociażby dożywotnie, tyle że po kolejnych pięciu latach – dla samej sztuki.

Co autor miał na myśli

Co podobnie dziwi, przepisy o przedawnieniu dyscyplinarnym wobec sędziów i prokuratorów dzieli jeszcze jedna istotna różnica. Mianowicie, reguły art. 141 u.p.p. nie chwytają czynów popełnionych przed 4 marca. W ustawie z 28 stycznia 2016 r. – Przepisy wprowadzające ustawę – Prawo o prokuraturze (Dz U, poz. 178; dalej: p.w.u.p.p.) zabrakło bowiem normy wywołującej taki skutek. Ponieważ przedawnienie zalicza się do instytucji materialnoprawnych, brak ów aktualizuje bezwarunkową powinność respektowania art. 4 § 1 k.k., który in extenso stanowi, że jeżeli w czasie orzekania obowiązuje ustawa inna niż w czasie popełnienia przestępstwa, stosuje się ustawę nową, a poprzednią, jeżeli jest względniejsza dla sprawcy.

Tę fundamentalną zasadę rządzącą kolizją przepisów prawa karnego materialnego w czasie, ze wspomnianym zakazem lex severior retro non agit na czele, przenosi na grunt prokuratorskiego postępowania dyscyplinarnego art. 171 pkt 1 u.p.p. Nakazuje on w szczególności odpowiednio stosować przepisy części ogólnej k.k., z uwzględnieniem odrębności wynikających z charakteru postępowania dyscyplinarnego. Sprawa przedstawia się zatem klarownie: czyny sprzed reformy prokuratury ulegają przedawnieniu według współczesnych im reguł jako korzystniejszych dla sprawców, bo normy art. 4 § 1 k.k. bezsprzecznie nie kłócą się ze specyfiką postępowania dyscyplinarnego. Nawiasem mówiąc, końcowe zastrzeżenie w art. 171 pkt 1 u.p.p. jest akademickim przykładem tzw. pleonazmu ustawowego, czyli elementu niewnoszącego do przepisu nowej treści normatywnej. Obowiązek uwzględnienia specyfiki postępowania, w którym stosuje się przepisy zapożyczone z innego reżimu prawnego, wyraża już sama dystynkcja, że czyni się to „odpowiednio".

Wskazanych różnic w unormowaniu przedawnienia dyscyplinarnego względem sędziów i prokuratorów nie da się rozsądnie wytłumaczyć. Mamy tu do czynienia po prostu z jednym z wielu wstydliwych wypadków przy pracy na kolanie. Aż się ciśnie na usta prośba o zaproszenie na scenę autora. Niech wyjawi, co go podkusiło, żeby akurat w tych miejscach łamać paralelność statusów, skoro żadnego z zainteresowanych korpusów ni ziębi to, ni grzeje, a wychodzą takie androny.

Wracając na ziemię

Przy okazji zwróćmy uwagę na potrzebę dostosowania do warunków ziemskich terminów przedawnienia w przepisach o odpowiedzialności dyscyplinarnej przedstawicieli innych, nie mniej obciążonych ryzykiem szkodliwości dla interesantów lub interesu publicznego, zawodów prawniczych. Szczególnie niepokoi trzyletni termin przewidziany w art. 52 § 1 ustawy z 14 lutego 1991 r. – Prawo o notariacie (DzU z 2014 r. poz. 164, z późn. zm.), i tu biegnący od chwili czynu noszącego cechy przewinienia zawodowego, które może polegać m.in. na oczywistej i rażącej obrazie przepisów prawnych bądź uchybieniu godności lub powadze zawodu. Jest to jedyny termin przedawnienia deliktu dyscyplinarnego rejenta, z wyjątkiem sytuacji, w których taki czyn zawiera znamiona przestępstwa. Nic tego terminu nie przedłuża ani nie przerywa. Gdy ekspiruje, nie wolno wszcząć postępowania, natomiast wcześniej wszczęte ulega umorzeniu. Ciekawe, czym piastun urzędu premiera lub ministra sprawiedliwości wytłumaczyłby do tego stopnia liberalne podejście do grzechów notarialnych, gdyby go o to znienacka zapytać.

Dziś apelu nie będzie. W zamian chcę przeprosić za nikłą komunikatywność fragmentu tekstu z początku roku „Wodzom na pokuszenie" („Rz" z 20 stycznia), bo zadowoliłam się wskazaniem obłudy w argumentacji wspierającej program zniesienia Prokuratury Generalnej i prokuratur apelacyjnych połączonego z zastąpieniem ich Prokuraturą Krajową i prokuraturami regionalnymi. Chodzi o deklarację w motywach poselskiego projektu ustawy-Prawo o prokuraturze (druk nr 162 Sejmu VIII kadencji w formacie pdf, s. 92–93) odnośnie do celów tej operacji. Był to wirtuozerski popis braku respektu dla elementarnych zasad prawodawstwa, wypadało więc temat omówić od A do Z, nie zaś naiwnie wołać do wszystkich świętych, by zrezygnowali z niejako wtórnego segmentu tego programu. Była nim kapturowa degradacja części kolegów z jednostek dwóch najwyższych szczebli organizacyjnych na niższe stanowiska prokuratorskie. Oto problemy ściśle prawne w pominiętej materii, większości odbiorców mediów raczej nieznane, przeto wymagające wyjaśnienia ludzką mową, a nie prawniczą czy urzędniczą chińszczyzną.

Przypomnijmy, że cel omawianych teraz przeobrażeń w strukturze prokuratury, który powinno się sprecyzować w uzasadnieniu p.w.u.p.p., zdradzono jedynie w motywach u.p.p., zaś uczyniono to, wiernie powtarzając:

„Na miejsce prokuratur apelacyjnych stworzone zostaną prokuratury regionalne. Zmiana ta związana jest przede wszystkim ze zmianą zadań i charakteru tej prokuratury. Dotychczasowy charakter nadzorczo-sądowy zostanie zastąpiony skupieniem się tej prokuratury na ściganiu najpoważniejszych przestępstw finansowo-gospodarczych czy skarbowych, co spowoduje konieczność utworzenia co najmniej dwóch wydziałów śledczych oraz organizowaniu pracy prokuratur niższych rzędów. Wydziały zamiejscowe do spraw przestępczości zorganizowanej i korupcji przeniesione zostaną na poziom Prokuratury Krajowej. Nazewnictwo jednostek poszczególnych szczebli organizacyjnych prokuratury ujednolicono według kryterium geograficznego – nazwy Prokuratury Krajowej, prokuratur regionalnych, okręgowych i rejonowych wskazują terytorialny zasięg działania tych jednostek. Dotychczasowy model nazewnictwa miał charakter mieszany i obejmował nazwy utworzone zarówno według kryterium terytorialnego (prokuratury okręgowe i rejonowe), jak i według kryterium funkcjonalnego (Prokuratura Generalna, prokuratury apelacyjne)".

Wersety te czytane łącznie z odpowiadającymi im przepisami prawnymi wiodą do konkluzji, że do istotnej przebudowy w organizacji prokuratury powszechnej, w przeciwieństwie do wojskowej, nie doszło. Zmiany dotknęły tylko sferę pewnych jej zadań szczegółowych, i to tylko tych, które nie szły w parze z nowelizacją procedury karnej, oraz po części tytulaturę. Aby wdrożyć takie zmiany, wystarczyłoby parę przepisów na krzyż, z których wiodące powinny oznajmiać, iż Prokuratura Generalna przybiera nazwę „Prokuratury Krajowej", a prokuratury apelacyjne – „prokuratur regionalnych". Wbrew dosłownemu brzmieniu art. 26 i art. 29 p.w.u.p.p. żadnej jednostki bowiem nie zniesiono ani nie utworzono nowej (ostały się całe, tam gdzie były, z nienaruszonym ekwipunkiem oraz tzw. etatami orzeczniczymi). Reszta innowacji zmieściłaby się w normach przypisujących jednostkom danego szczebla takie to a takie zadania oraz przywracających możliwość powołania wydziałów zamiejscowych w Prokuraturze Krajowej. Słowem, reforma prokuratury w wymiarze strukturalnym to wielka mistyfikacja, gra pozorów. Po co autorka zawraca tym głowę? Ano po to, by tym razem beznamiętnie pokazać, jak się ma owa quasi-rewolucja organizacyjna do przepisów degradacyjnych. Jedne i drugie nie funkcjonowały wszak w kosmosie, lecz obok art. 94 u.p.p. statuującego w § 1 zapożyczoną od sędziów zasadę, że przeniesienie prokuratora na inne miejsce służbowe może nastąpić tylko za jego zgodą.

Dzięki dobremu sercu administratorów poletka Temidy z ubiegłego stulecia prokuratorzy zyskali nadto sędziowski katalog wyjątków od tej zasady, zebrany w § 2 art. 94 u.p.p., pozwalający przenieść zainteresowanego na inne stanowisko bez jego zgody wyłącznie w przypadku: zniesienia stanowiska wywołanego zmianą w organizacji prokuratury lub zniesienia danej jednostki organizacyjnej prokuratury albo przeniesienia jej siedziby (pkt 1), przeniesienia w wyniku kary dyscyplinarnej (pkt 2) oraz zniesienia lub zmniejszenia liczby stanowisk w wydziale lub dziale właściwym w sprawach podlegających orzecznictwu sądów wojskowych, w którym prokurator do spraw wojskowych pełnił służbę (pkt 3). Puenta? Do przerzedzenia prokuratorskich szeregów na szczeblu centralnym i apelacyjnym (przemianowanym na „regionalny"), nie mogło dojść bez zgody skazanych na odstrzał.

Niesławne przepisy art. 36 i art. 39 p.w.u.p.p. nie uzupełniają wszakże katalogu odstępstw od zasady kreowanej przez art. 94 § 1 u.p.p., bo nie przewidują degradacji bez zgody odstrzelonego. Konsekwencje? Płyną z art. 127 § 1 u.p.p. w zw. z art. 71 § 3 u.s.p.. Stosownie do tych przepisów w razie zmiany ustroju prokuratury (lege non distinguente – także innej niż doniosła w kontekście art. 94 § 2 u.p.p., w tym przebiegającej w warstwie nazewniczej), prokuratora, jeżeli nie został skutecznie przeniesiony do innej jednostki organizacyjnej prokuratury(także gdy nie mogło to nastąpić z powodu braku jego zgody), prokurator generalny przenosi w stan spoczynku bez względu na wiek (bo nie ma prawa wyrzucić go na bruk!). I tyle. Chyba znów projektodawcy czegoś nie dosłyszeli.

Autorka jest prokuratorem Prokuratury Generalnej w stanie spoczynku

W połowie roku w wiatach warszawskich przystanków pojawiły się instrukcje Zarządu Transportu Miejskiego, jak się zachować w razie ataku terrorystycznego. Najbardziej cenna wydaje się ta dotycząca wariantu z wzięciem zakładników. Nadrzędna zasada brzmi: nie stawiać oporu. W szczegółach stolica poucza, aby zachować spokój, stosować się do poleceń, nie dyskutować, nie zgrywać bohatera, nie atakować napastników, pytać ich o pozwolenie wykonania każdej czynności, unikać kontaktu wzrokowego.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Co dalej z podsłuchami i Pegasusem po raporcie Adama Bodnara
Opinie Prawne
Ewa Łętowska: Złudzenie konstytucjonalisty
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem