W ostatnich latach w środowisku sędziowskim pojawiły się wilczki. Najpierw, pamiętam, walczyli o godne pensje, potem z tzw. z pomysłami wzmocnienia administracyjnego nadzoru, a w końcu o pełną niezależność korporacji sędziowskiej, utożsamianej nawet czasem z trzecią władzą. Po powrocie PiS do władzy na czele tego radykalnego ruchu znaleźli się też prezesi dwóch głównych sądów w Polsce, którzy – jakoś tak się złożyło – sędziami byli zaledwie przez część kariery zawodowej. Przypuszczam, że rasowi sędziowie, jak choćby Barbara Piwnik czy prof. Ewa Łętowska, choć do pisowskiego obozu raczej nie należą, poskromiliby swoje antyrządowe emocje, dzięki czemu dyskusja o niezbędnej reformie byłaby bardziej rzeczowa.

Mamy na szczęście chwilowe wyciszenie dzięki wetu prezydenta, którego trafności przynajmniej w kilku punktach nie trzeba uzasadniać. Radykalizm np. ustawy o SN, do której autorstwa ekipa ministra Zbigniewa Ziobry nie chce się wyraźnie przyznać, bił po oczach. Teraz mamy z kolei umiarkowane propozycje reformy autorstwa prof. Michała Królikowskiego przygotowane dla prezydenta. I to jest dobra okazja do jakiegoś nowego otwarcia – przedstawienia poważnej reformy. To moim zdaniem nie jest zbyt trudne.

Po pierwsze, wyraźnie powinno być postanowione, że nie ma miejsca na kwasiparlament w sędziowskiej części KRS, gdyż nie środowiskowe elementy powinny decydować o sędziowskich awansach, tylko wytrwała służba wymiarowi sprawiedliwości i narodowi.

Co się tyczy SN, to są tu dwa poważne zadania: usprawnienie sędziowskich dyscyplinarek oraz wprowadzenie możliwości eliminacji oczywiście wadliwych orzeczeń, które zwykłe tryby Temidy przepuściły.

Warto pamiętać, że prezydent obiecał ustawy, a odpowiada więc także za uchwalenie oraz wdrożenie projektów.