Obecna Konstytucja RP nie jest w pełni manifestem wolności. Przesycona kwestiami prawnymi, generuje nieznośną i kosztowną biurokrację, a wpływ obywateli ogranicza do wyborów co cztery lata, i to z menu podanego przez dwie–trzy oligarchie partyjne.

Niespodziewane podwyższenie wieku emerytalnego w poprzedniej kadencji, które można porównać z wywłaszczeniem bez rekompensaty, było aż nadto dobitnym dowodem arogancji władzy. A przecież można było zapytać obywateli, co wolą.

Parlament z kadencji na kadencję staje się coraz bardziej automatem do głosowania, a pęczniejące instytucje państwa, w tym sądy, samorządy, co rusz dają dowody zatroskania o własne interesy, a nie o służbę narodowi. I to wszystko pod parasolem obowiązującej właściwie bez zmian od 20 lat konstytucji, która przypomina maturalny garnitur wdziewany przez trzydziestolatka.

Polsce brakuje tlenu. Rzecz w tym, że konstytucyjny uniform świadomie uszyto grubymi nićmi, na dodatek dla znacznej części establishmentu jest on polityczną ikoną, a może też ostatnią polityczną redutą, więc trudno będzie go zmienić.

Powrót w ostatnich wyborach tematu referendum, zwłaszcza pytania o jednomandatowe okręgi wyborcze jako sposobu na naprawę parlamentaryzmu w Polsce, dał nadzieję, że obywatele mogą mieć więcej do powiedzenia w sprawach publicznych, w tym w kwestii, jak urządzać ich państwo. Ważnych pytań jest wiele i już samo ich sformułowanie, a tym bardziej wynik referendalnego głosowania, będzie zobowiązaniem dla polityków. Jak mocnym czy skutecznym, to się okaże. Jedno jest pewne: społeczeństwo będzie po referendum mocniejsze. A to jest najważniejsze.