Nadzwyczajny Kongres Sędziów Polskich a doskonalenie kodeksów gomułkowskich

Od Kongresu należy oczekiwać, że przeciwstawi się dalszemu doskonaleniu gomułkowskich kodeksów. Opowie się za postawieniem tamy niekończącym się eksperymentom na ludziach. I za najlepszą inwestycją w nowoczesne sądownictwo – pisze Radek Góral.

Aktualizacja: 27.08.2016 14:39 Publikacja: 27.08.2016 10:34

Nadzwyczajny Kongres Sędziów Polskich a doskonalenie kodeksów gomułkowskich

Foto: Fotorzepa, Marian Zubrzycki

Miejmy nadzieję, że rezultaty tego wydarzenia w pierwszej kolejności będą odpowiedzią na oczekiwania zwykłych ludzi. Później liderów partii mających legalny wpływ na Sejm i rząd. A dopiero na końcu sędziowskiej społeczności. Wierzę, że Kongres będzie doskonale przygotowany, że po prostu się uda.

Źle by się stało, gdyby oczywiście potrzebny i ważny Kongres skupił się na typowych problemach, bolączkach i lękach władzy sądowniczej. Sędziowski punkt widzenia cechuje bowiem swoista troska oraz szczególna nadwrażliwość, wytłumaczalna doświadczeniami z poprzedniego ustroju. Taki rodzaj obaw o niezależność instytucji oraz sędziowską niezawisłość dzisiaj nie mają dostatecznego usprawiedliwienia. Postaram się wykazać, iż fatalna w społecznym odbiorze kłótnia w Trybunale nie jest zamachem stanu. Ani też że zachowanie prezydenta wobec dziesięciu sędziów nie wyznacza cezury w historii naszego wymiaru sprawiedliwości.

Zawsze stabilna

Obawy o znaczenie Kongresu biorą się z daty wyznaczonej pośpiesznie, jak się wydaje, „pod presją" wspomnianych wydarzeń. O tyle doniosłych, że uświadamiają wszystkim skutki fatalnie przeprowadzonej transformacji ustrojowej władzy sądowniczej.

Po prostu jest potrzebne radykalne ograniczenie roli sędziów wyłącznie do wymierzania sprawiedliwości. Wykonywanie czynności parasądowych i wykorzystywanie sędziów do spraw, których znaczenie społeczne i majątkowe narusza powagę sędziowską jest marnotrawstwem szczególnie wysokich kwalifikacji zawodowych oraz etycznych.

Należy mieć nadzieję, iż niekwestionowana moc biorąca się z ponadprzeciętnych kwalifikacji intelektualnych i moralnych w ostatecznym rozrachunku otworzy nowy rozdział historii władzy sądowniczej. Uzmysłowi wszystkim potrzebę nie tylko zmian legislacyjnych oraz instytucjonalnych, ale i przeskoku ustrojowego. Ostatecznego zamknięcia rozdziału fatalnej, wybitnie szkodliwej „paratransformacji" ustrojowej ciągnącej się od ćwierć wieku. A w to miejsce powołania władzy sądowniczej w nowym kształcie. Posługującej sie nowymi kodeksami. Która wyeliminuje współczesne słabości i niedostatki.

Warto o tym przed Kongresem Sędziów Polskich przypomnieć. W ostatnim ćwierćwieczu nie było przykładu takiego sporu z prawodawcą, a tym bardziej ministrem sprawiedliwości czy prezydentem, który zagrażałby stabilności władzy sądowniczej. Podkreślam, stabilności władzy jako wyodrębnionej struktury państwa. Nie mam na myśli konkretnych zagadnień czysto kompetencyjnych, organizacyjnych czy też finansowych. A więc problematyki, która zawsze będzie stanowić przedmiot sporów i rozmaitych targów, kiedy każda wyspecjalizowana władza w obrębie państwa dba o swoje interesy. Nie sposób pominąć obowiązków państwa wobec obywateli, które nie tylko pragnie na zawsze zagwarantować ich prawa obywatelskie, ale także „działaniu instytucji publicznych zapewnić rzetelność i sprawność". Tak właśnie dbać o dobro wymiaru sprawiedliwości. Roztropnie utrwalać granice odrębności tej władzy oraz niezawisłości każdego sędziego. Nie są to wartości samoistne, ale służą rzetelnemu i sprawnemu funkcjonowaniu państwa we wszystkich obszarach. Także w wymierzaniu sprawiedliwości.

Należy o tym wspomnieć, aby rzetelnie ocenić rzeczywiste znaczenie aktywności legislacyjnej, uchwałodawczej, medialnej, a także propagandowej, związanej z przesileniem trybunalskim. Trybunał bowiem nie przestanie istnieć wskutek walki o realne wpływy i znaczenie między elitami: sędziowską arystokracją zasiadającą w Trybunale a partyjną elitą, z mandatu wyborców, przekładającą swoją wolę na ustawy. Moim zdaniem podobnie z dystansem i niezachwianą wiarą w jej nieostateczność należy potraktować odmowę „awansu" dla dziesięciu sędziów.

Co pełny skład miał na myśli

Przypomnijmy bowiem, jak ocenia kompetencje prezydenta (podkreślam słowo: kompetencje) Sąd Najwyższy w uchwale pełnego składu z 28 stycznia 2014 r. Prezydent uosabiający najwyższą godność państwową i majestat Rzeczpospolitej, udzielając władzy sądowniczej sędziemu, legitymizuje ją w imieniu narodu (art. 4 ust. 1 konstytucji) przez który został wybrany.

Co miał na myśli pełny skład SN w sprawie oddania prezydentowi tych kompetencji?

Kompetencja Prezydenta RP jako najwyższego organu władzy publicznej obejmuje specjalne uprawnienie, którego skutki oddziałują bezpośrednio na władzę sądowniczą, dotykając jej istoty, tj. zakresu władzy konkretnego sędziego.

Uchwała zapadła w związku z przenosinami sędziów, które nie były autoryzowane przez samego ministra, ale jego zastępcę. Lektura tej uchwały (sygn. akt BSA-4110-4/13), to doskonały przykład intelektualnej dominacji sędziowskiej elity. Wybitnie finezyjnego wywodu, nasyconego wspaniałą prawniczą argumentacją, która już zapisała się w historii wymiaru sprawiedliwości.

W jaką sprawę pełny skład SN tak bardzo się zaangażował? Czy chodziło o ważny historycznie spór między władzą sądowniczą a wykonawczą? Czy istniała rzeczywista groźba naruszenia fundamentalnych przywilejów władzy sadowniczej? Czy chodziło jedynie o nieudolną, choć jak się zdaje racjonalną reorganizację sądów eejonowych? Ilu uczestników Kongresu jeszcze pamięta tę uchwałę? Poprzez ten przykład można wykazać przemijalność problemu, który przyniósł pełną i zwycięską mobilizację absolutnej elity intelektualnej naszego państwa. Czy jednak nie było to pyrrusowe zwycięstwo?

Władza sądownicza zawsze okazywała się niepokonana. Co do sporu trybunalskiego, nikt już nie pamięta, jak siedem lat temu „Gazeta Wyborcza" wielkim tytułem zawiadamiała „Trybunał w kryzysie" (4-5 września 2010). Sytuacja w Trybunale Konstytucyjnym, pisała Ewa Siedlecka, jest zła. Coraz trudniej sędziom uzgodnić sensowny wyrok. Jeśli PO obsadzi teraz wakujące stanowiska sędziów swoimi, a nie kompetentnymi prawnikami, z Sądem Konstytucyjnym z prawdziwego zdarzenia możemy się pożegnać. A więc problem kontroli konstytucyjności ustaw istnieje od samego początku. Bo co to za władza sądownicza z partyjnego klucza.

Lekturę tej wyjątkowej uchwały i ogromnego artykułu polecam czcigodnym uczestnikom Kongresu po to, aby pokazać przemijalność i chwilowość konfliktów, które są naturalne dla ustroju opartego na „równoważeniu się władz". Równoważenia, które polega na aktywnych pojedynkach, w których zwyciężyć ma ten, kto swoje argumenty zaprezentuje jako bardziej błyskotliwe, odkrywcze i poruszające.

Nikt nie chce dziś pamiętać, jaka był rzeczywista skala napięć w tzw. procesie transformacji władzy sądowniczej. Jakie były zagrożenia i inicjatywy, które rzeczywiście dotyczyły ciągłości i sytuacji całej społeczności sędziowskiej. Zwłaszcza w obliczu roli i postawy, jaką sędziowie manifestowali, z nielicznymi wyjątkami, w ostatniej dekadzie minionego ustroju.

Polecam monografię Dariusza Skrzypczyńskiego z 2009 r., który rzetelnie udokumentował kolejne etapy tego procesu: „rozliczanie przeszłości", „problem weryfikacji sędziów", „walka o wizerunek władzy sądowniczej", „poziom zaufania", a także „bunt antylustracyjny". To niezwykle pouczająca lektura , która pozwala miarkować realne zagrożenia i ograniczenia władzy sądowniczej.

To władza osobna

Taki status udało się utrwalić władzy sądowniczej. Osiągnąć więcej, niż znaczy pojęcie „odrębność" zagwarantowana tej władzy w konstytucji.

Czy są dowody sędziowskiej aktywności – tej zastrzeżonej dla konstytucyjnych organów i tej stowarzyszeniowej, które oferowałyby dojrzały i przemyślany model racjonalnego współdziałania z prawodawcą, światem nauki. Osobno zaś potrafiłyby podzielić zadania z ministrem sprawiedliwości. Czy sędziowie mają kalendarz zawodowych spotkań – dobrze przygotowanych z przedstawicielami zwykłych ludzi, np. przedsiębiorcami budowlanymi, zarządcami spółek handlowych, księgowymi, rewidentami i ekspertami gospodarczymi, wierzycielami z dziesięcioletnim stażem w egzekucji nieruchomości? Czy kiedykolwiek dał się zaprosić któryś prezes sądu na spotkanie z radą powiatu czy miasta? Czy wybitni sędziowie mają motywację do wysiłku potrzebnego do sygnalizacji – autorytatywnego wskazywania na oczywiste i szkodliwe skutki „nędzy legislacyjnej"? Zadania niegdyś obowiązkowego. Dzisiaj według uznania, nie wiadomo dlaczego.

Ta lista pytań jest nieprzypadkowa. Świat sędziowski zredukował sposoby komunikowania się ze społeczeństwem do wywiadów prasowych. Przy czym, wszystkie mają prawie identyczną treść. Oferują „stały zestaw" pretensji, lęków i oskarżeń, które już nikogo nie interesują, na nikim nie robią wrażenia. Są odbierane, jako ubolewanie nad sędziowskimi chorobami – przepracowaniem, lękami, poczuciem nieustannego zagrożenia, niezrozumieniem, brakiem szacunku, niesprawiedliwymi oskarżeniami. A wreszcie – niestosownymi określeniami, których pełno w prawicowej prasie.

Kto się interesuje relacjami sędziów z resztą świata, może jednak wspomnieć, że nie jest tak źle. Tak naprawdę, autorami najbardziej przenikliwych i bolesnych wypowiedzi są sami sędziowie – wybitne postacie, niekwestionowane autorytety. Poczynając od Ewy Łętowskiej z jej najsłynniejszym tekstem ostatniego ćwierćwiecza „Prawo dla gawiedzi" (Gazeta Wyborcza 23 października 2004 r.). Poprzez głos sędziego Sądu Najwyższego Antoniego Górskiego „Dwa grzechy główne sądownictwa" („Rzeczpospolita" 28 lutego 2004r .). A także miażdżąca krytyka innego sędziego Sądu Najwyższego Krzysztofa Kołakowskiego, który w wybitnej monografii „Dowodzenie w procesie cywilnym" już 15 lat temu celnie zauważył, że praprzyczyną jest niska kultura prawna – niedostateczna gotowość do czuwania w każdym stadium postępowania, aby strony w terminie i w pełni mogły wyjaśnić okoliczności sprawy.

Kongres powinien być dobrą okazją do przypomnienia testamentu Stanisława Dąbrowskiego wybitnego cywilisty, nieżyjącego już sędziego SN, który 22 marca 2011 r. w „Rzeczpospolitej" zawarł myśl o tym, że „w procesie strony mają prawo oczekiwać, że przy pomocy sędziego, przy użyciu minimalnych kosztów i niezbędnego czasu dojdzie do wydania sprawiedliwego rozstrzygnięcia". Oprócz wybitnie krytycznych wypowiedzi sędziów, warto wspomnieć unikalną zupełnie publikację sędziowskiego menedżera dotyczącą „sędziowskiego pensum". Tej zawstydzającej kwestii, która jest źródłem podziałów i wewnętrznego niezadowolenia ze skrajnie nierównomiernego rozłożenia sędziowskich obowiązków. Tak naprawdę to właśnie władzę sądowniczą, charakteryzuje najbardziej niesprawiedliwy podział bardzo zróżnicowanej ilości pracy przy tej samej płacy.

To właśnie zagadnienie „wpływu" spraw, mówiąc wprost: „przerobu", nie jest wewnętrzną kwestią sędziów, ale najważniejszym – jak się zdaje – nierozwiązywalnym problemem wymiaru sprawiedliwości. Nakierowuję uwagę na ten temat, aby głośno powiedzieć: „sędziowie mają rację". Dzisiejsza lawina spraw wyklucza nie tylko podnoszenie kultury prawnej. Nie tylko wydłuża czas wydania sprawiedliwego rozstrzygnięcia. Dzisiejsze usądowienie naszego życia należy postrzegać jako chorobę posocjalistyczną. Takie przekonanie prawodawcy, że sąd jest niezastąpiony w każdej sprawie, która zawiera śladową zawartość zagadnień sprawiedliwościowych.

Czy Kongres potrafi stanowczo zaprotestować przeciwko nadużywaniu władzy sądowniczej do załatwienia parasądowych kwestii?Czy przekonująco wykaże, że sędzia jest potrzebny do sądzenia? A nie do wyręczania urzędów?

Czy dzisiejsza społeczność sędziowska ma dojrzałe wyobrażenie, jak wyglądałaby wzorowo zorganizowana władza sądownicza? Czy potrafiłaby wskazać państwa, w których władza ta najlepiej wypełnia zadania państwa? A przy tym ma niezachwianą pewność, że jej odrębność, powiązana z sędziowską niezawisłością, zbliża się do ideału. Czy sędziowie mają dostateczny zasób wiedzy o sobie? Czy któraś z instytucji reprezentująca sędziów potrafi przedstawić obiektywny opis, dobrze udokumentowany raport o współczesnej kondycji oraz sytuacji władzy sądowniczej? Czy można wskazać wyniki badań, które dokumentują z naukową rzetelnością mocne oraz słabe strony tej władzy?

Prywatyzacja, uspołecznienie, indywidualizacja

Chodzi o to, aby wykazać konieczność zastąpienia dzisiejszej władzy sądowniczej – na nowo zorganizowanym wymiarem sprawiedliwości. Bez wahania i zbędnych oporów korzystającej z nowoczesnych rozwiązań, które sprawdziły się w bogatych i stabilnych państwach prawa. Od Kongresu należy oczekiwać, iż wyraźnie przeciwstawi się „dalszemu doskonaleniu" gomułkowskich kodeksów. Opowie się za postawieniem tamy niekończącym się eksperymentom na ludziach. Miejmy nadzieję, iż Kongres ustali, że nie ma dzisiaj bardziej potrzebnej inwestycji cywilizacyjnej, podkreślam: inwestycji, niż nowoczesna, sprawna, powszechnie akceptowana władza sądownicza. Wierzę, że opowie się za natychmiastowym powołaniem sztabu kodyfikacyjnego. Bezwpływowego. Samodzielnego. Mającego odwagę raczej przemyślanej recepcji kodeksów obowiązującym w którymś z państw nadreńskich niż wymyślania tych fundamentalnych regulacji od nowa.

Czy można sprywatyzować wymiar sprawiedliwości? Nie tylko można, ale takie modelowe zmiany już się dokonują. Czy można uspołecznić wymierzanie sprawiedliwości – oddać niemały obszar spraw sądowych samorządom gminnym? Można. Choć sędziowski opór nie byłby mały.

Obywatele pytają, czy sprawy cywilne nie powinny być najpierw załatwiane przez sądowych urzędników w postępowaniu przygotowawczym. Współczesne sądownictwo dostarcza bowiem przykładów działania niezwykle sprawnej, gigantycznej sfery „usług sądowych". Mam na myśli sprawy wieczystoksięgowe, których sprawność musi być źródłem satysfakcji i dowodem, że jakoś można. A co by stało na przeszkodzie, aby sąd rozpatrywał żądania wymierzenia sprawiedliwości warunkowo? Uzależnił je od rezultatów postępowania w sądowej izbie rozjemczej?

Jest gotowe i sprawdzone rozwiązanie. Oferuje je szwajcarski kodeks postępowania cywilnego. Chętnie udostępnię przekład, którym do tej pory sędziowska elita się nie zainteresowała. A szkoda, bo uważam, iż model szwajcarski jest niezwykle inspirujący i warto poznać dokonania tamtejszych sędziów. Od ręki warto rozważyć zastąpienie gomułkowskiego k.p.c. zwartą, lakoniczną, przemyślaną procedurą. 400 przepisów zamiast 1200.

Obywatele pytają, jaki pogląd wyraziliby sędziowie w kwestii poważnego potraktowania samorządowych kolegiów odwoławczych, które po radykalnej zmianie modelu i kadry mogłyby wziąć na siebie ciężar rozstrzygania tych wszystkich spraw, w których pierwiastek wymierzania sprawiedliwości nie istnieje bądź jest śladowy. Cały czas mam na uwadze odciążenie władzy sądowniczej od wykonywania usług, które z powodzeniem mogą świadczyć dobrze wyedukowani radcy i adwokaci. Część etatów gminnych i państwowych – bez dodatkowych inwestycji – można racjonalnie zagospodarować na takie cele.

Jeszcze pytanie, które często brzmi dramatycznie. Dlaczego wyjątkowo skomplikowane sprawy majątkowe, spadkowe, podziałowe nie są załatwiane przez wyspecjalizowanych sędziów? A w rezultacie ciągną się latami – z najwyższą niechęcią popychane przez bardzo młodych przedstawicieli władzy sądowniczej. Tak zwany podział według właściwości rzeczowej słabo koresponduje ze stopniem zawiłości oraz możliwymi skutkami. Kwestia indywidualizacji spraw dotyczy tak naprawdę 200 tys. procesów w skali roku, co statystycznie oznacza dwie sprawy na jednego sędziego w ciągu miesiąca. Tak naprawdę sędziowie grzęzną w mazi drobnych, źle przygotowanych, nieprzepuszczonych przez mądrze skonstruowane sito rozjemcze. Przynosi to szkodę ludziom, którzy widzą na wokandzie, iż ten sam sędzia rozpatruje sprawę o stary rower i dzieli wielomilionowy majątek. Widzą, jak jeden sędzia obsługuje trzysta spraw, a każdą po kawałeczku posuwa raz na kilka miesięcy. Widzą nieracjonalną aktywność źle skonstruowanej i szkodzącej państwu kontroli sądowoadministracyjnej.

Czy zindywidualizowanie spraw według ich rzeczywistego stopnia zawiłości nie byłoby sposobem na zracjonalizowanie możliwości „zasobu ludzkiego", jakim dysponuje władza sądownicza. Ludzie, którzy mają sądowe doświadczenia, są zdziwieni niewytłumaczalną antyorganizacją, jakiej doświadczają. Przede wszystkim w następstwie zjawiska, które najlepiej odda określenie „totalitaryzm sądowy". Załatwianie coraz to nowych konfliktów naturalnych dla współczesnego społeczeństwa i gospodarki przez sądy – do ich rozstrzygania sędzia jest najmniej powołany.

Sędziowie – dobro narodowe

Prawie czterdziestomilionowe społeczeństwo ma 10 tys. sędziów. Prawie pięć razy mniej niż radców i adwokatów oraz dwieście razy mniej niż urzędników. To niekwestionowana, autentyczna elita elit. Dobrze wykształcona, wyselekcjonowana. Nieprzekupna. Stanowi wielki zasób, można rzec: narodowy. Powinna być gwarancją powodzenia dobrze zaprojektowanych i przeprowadzonych reform. Tak doskonały „materiał ludzki" nie może odnosić zwycięstw jedynie w swoich sprawach: sądowej niezależności i sędziowskiej niezawisłości, wyróżniającego statusu majątkowego. Elity sędziowskie powinny też mobilizować oraz wspierać liderów politycznych do przemian ustrojowych, władzy sądowniczej z jednej strony. A jednocześnie powstrzymywać się przed podsycaniem, nagłaśnianiem i przydawaniem nadzwyczajnego znaczenia naturalnym sporom między wyspecjalizowanymi władzami, wykonującymi zadania państwa.

Czy w kontekście historycznych ocen i sporów o skali nieporównanie większej niż ta, jaka dzisiaj mobilizuje sędziowską społeczność, warto wytaczać największe działa? Zwłaszcza wobec przeciągającego się sporu między sędziowską elitą a partyjnymi liderami? Czy warto sekundować telewizyjnym monologom ambicjonerów? Wszystkich do bólu przekonanych, że mają rację? Może lepiej z osądem poczekać. Oddać problem „politologom". Przyjąć, iż jest to spór w granicach uprawnionej aktywności władz, który nie zagraża tak naprawdę pozycji i roli sędziów w Rzeczpospolitej.

Autor jest doktorem prawa i adwokatem w Kalifornii

Miejmy nadzieję, że rezultaty tego wydarzenia w pierwszej kolejności będą odpowiedzią na oczekiwania zwykłych ludzi. Później liderów partii mających legalny wpływ na Sejm i rząd. A dopiero na końcu sędziowskiej społeczności. Wierzę, że Kongres będzie doskonale przygotowany, że po prostu się uda.

Źle by się stało, gdyby oczywiście potrzebny i ważny Kongres skupił się na typowych problemach, bolączkach i lękach władzy sądowniczej. Sędziowski punkt widzenia cechuje bowiem swoista troska oraz szczególna nadwrażliwość, wytłumaczalna doświadczeniami z poprzedniego ustroju. Taki rodzaj obaw o niezależność instytucji oraz sędziowską niezawisłość dzisiaj nie mają dostatecznego usprawiedliwienia. Postaram się wykazać, iż fatalna w społecznym odbiorze kłótnia w Trybunale nie jest zamachem stanu. Ani też że zachowanie prezydenta wobec dziesięciu sędziów nie wyznacza cezury w historii naszego wymiaru sprawiedliwości.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Dziś cisza wyborcza jest fikcją
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Reksio z sekcji tajnej. W sprawie Pegasusa sędziowie nie są ofiarami służb