Etyka: czy weterynarz może odmówić leczenia psa po wypadku

Za usługę należy się 130 zł – powiedział lekarz weterynarii, ściągając z dłoni gumowe rękawiczki.

Publikacja: 27.08.2016 19:00

Etyka: czy weterynarz może odmówić leczenia psa po wypadku

Foto: 123RF

– Ale to nie mój pies, ja tylko przywiozłem go z wypadku na drodze – zaprotestowałem.

– Pana pies – odparł z naciskiem lekarz, wstukując coś na komputerze.

– Ale ja nie jestem właścicielem, dlaczego mam płacić – nie ustępowałem.

– A właśnie, że jest pan! – krzyknął lekarz. – Zanim pan go tu przywiózł, pytałem przez telefon, czy pies jest bezdomny, odpowiedział pan, że nie.

– Owszem, tak powiedziałem, bo ten pies jest zadbany, ma obrożę, opaskę przeciwkleszczową. Musi mieć właściciela, ale nie jestem nim ja – nie dawałem za wygraną.

– Proszę pana, my nie jesteśmy instytucją charytatywną, mamy na utrzymaniu rodziny. Co by było, gdyby każdy przywoził do nas takiego psa – wtrącił się do rozmowy drugi, jeszcze bardziej zirytowany weterynarz. – W mieście są wyznaczone placówki, do których można przywieźć takiego psa, miasto za im to płaci, nam nie.

– Ale to zwierzę cierpiało, znalazłem pierwszy gabinet, jaki wskazała mi infolinia – tłumaczyłem.

–Za usługę należy się 130 zł. A jak zwierzę ma zostać na noc w lecznicy, to jeszcze 150 zł – stanowczo odparł ten drugi.

– Jesteście przecież lekarzami, gdzie się podział wasz kodeks etyki – uderzyłem w wyższe tony.

– Co mi pan tu wyjeżdża z etyką, powtarzam, nie jesteśmy instytucją charytatywną. Trzeba było sobie znaleźć placówkę, do której dopłaca miasto. A jak pan chce, może się pan zwrócić o refundacje kosztów do którejś z organizacji ochrony zwierząt – usłyszałem.

Mniej więcej taką rozmowę prowadziłem pewnej lipcowej nocy z dwójką warszawskich weterynarzy, gdy przywiozłem poturbowanego w wypadku psa.

W dość idealistycznym (a przyznam dziś, również bezrefleksyjnym) przekonaniu, że ludzie wykonujący zawody zaufania publicznego, które mają przecież swoje umocowanie aż w konstytucji, opierają się na etosie swojej pracy, etyce, byłem zaszokowany zdarzeniem. Oczywiście rzadko kto pracuje charytatywnie, również przedstawiciele tych szczególnych zawodów. Ich szczególność polega jednak właśnie na tym, że w określonych sytuacjach życiowych podejście biznesowe ustępuje wyższym wartościom, a przynajmniej zwykłej przyzwoitości. Myliłem się srodze.

Szok był jeszcze większy, gdy po powrocie do domu znalazłem w internecie kodeks etyki lekarzy weterynarii, próbując znaleźć potwierdzenie, że owi lekarze złamali obowiązujące zasady. Wertując kolejne jego postanowienia, o zgrozo, nie znalazłem nic, co by obligowało weterynarzy do pomocy rannym zwierzętom w nagłej potrzebie. Dużo było o organizacji, cenach, niewchodzeniu w sobie w paradę. O humanitarnych podejściu do rannych zwierząt – nic. Taki oblig wysnułem dopiero z ustawy o ochronie zwierząt, wywodząc, że nieudzielenie pomocy rannemu zwierzęciu przez osobę, która ma możliwości i wiedzę, aby oszczędzić mu cierpienia, można zakwalifikować jako znęcanie się.

W moim przypadku jednak weterynarz pomocy udzielił, tyle że na komercyjnych zasadach.

To wydarzenie sprowokowało mnie do głębszej refleksji. Od dekad mamy precyzyjnie ułożony świat zawodów zaufania publicznego. Naliczyłem ich 17. Mają one swoje korporacje, przywileje, ale też obowiązki. Czy jednak w zmieniającym się świecie, maksymalnie nastawionym na zysk, ich szczególna rola nie ulega dewaluacji i czy wciąż wszystkie zasługują na to miano?

Oczywiście na podstawie jednej historii trudno o generalny wniosek. Być może moi weterynarze byli jedynie szeregowcami swojej profesji i ocenianie przez ich pryzmat całej populacji byłoby dla innych krzywdzące. Postawa tych ludzi, traktujących zwierzę jak towar, pozbawiona jakichkolwiek pozorów, dała mi jednak do myślenia.

Może to sygnał, aby dobrze przyjrzeć się zawodom zaufania publicznego, przypomnieć im o ich szczególnej roli, misji? Inaczej po co państwu, obywatelom zawody zaufania publicznego, jeśli poza nazwą nic więcej się pod nimi nie kryje?

Zapraszam do lektury najnowszej „Rzeczy o Prawie".

PS. Pies przeżył i odnalazł właściciela. Rachunek uregulowałem.

– Ale to nie mój pies, ja tylko przywiozłem go z wypadku na drodze – zaprotestowałem.

– Pana pies – odparł z naciskiem lekarz, wstukując coś na komputerze.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Prawne
Artur Nowak-Far: Crowdfunding. Zmagania Dawidów i Goliatów
Opinie Prawne
Prof. Marlena Pecyna: O powadze prawa czyli komisja śledcza czy „śmieszna”
Opinie Prawne
Marek Isański: Dla NSA Trybunał Konstytucyjny zawsze był zbędny
Opinie Prawne
Stanisław Biernat: Czy uchwała Sejmu wpływa na status sędziów-dublerów
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Konfiskata auta. Rząd wchodzi w buty PiS