Obserwuję zachowanie członków obecnego rządu po huraganie, który przeszedł na Pomorzu, i wydaje mi się, że członkowie obecnego rządu biją Tuska w kategorii medialnej reakcji na głowę. A na czoło wysuwa się resort obrony. Rejon katastrofy odwiedził bowiem nie tylko minister Antoni Macierewicz, ale także dwóch wiceministrów. Zresztą swoją reprezentację wysłała chyba większość resortów. Chętnych do pomocy było tak dużo, że aż dziw, że Ministerstwo Infrastruktury nie wynajęło specjalnych autobusów, aby dowieźć wszystkich zainteresowanych przedstawicieli rządu na miejsce kataklizmu.
A tak na poważnie: cała ta sytuacja żenuje. Od władz państwowych oczekiwałbym czegoś zupełnie innego: wyciągnięcia wniosków z tego, co się stało, i podjęcia stosownych działań, aby zminimalizować ryzyko w przyszłości.
A do tego nie potrzeba tłumnie jeździć na miejsce katastrofy, urządzając lans w świetle kamer, bo i tak nikt nie uwierzy, że politycy przyjechali pomagać zbierać gałęzie czy służyć światłą radą profesjonalnym służbom.
Oczekuję za to stworzenia skutecznego systemu, który ostrzegałby przed kataklizmami, minimalizując ryzyko ofiar. Żyjemy w kraju, w którym gospodarka i część administracji państwowej opiera się na nowych technologiach. Tymczasem zarządzanie kryzysowe rozbija się o brak zasięgu telefonów komórkowych, niedochodzące smsy, czy niejasne komunikaty. Może warto wykorzystać doświadczenia państw, które z klęskami żywiołowymi potrafią sobie radzić. Bo jak się wydaje, od kataklizmów pogodowych nie uciekniemy.
Może warto przejrzeć i znowelizować prawo dotyczące kataklizmów, tak aby w ciągu kilku minut było wiadomo, co należy robić i kto za co odpowiada. Tak aby więcej nie powtórzył się dzisiejszy spektakl przerzucania się odpowiedzialnością.