Kuba Gąsiorowski o wizycie Donalda Trumpa w Warszawie

Jeszcze nie czas porównywać amerykańskich prezydentów.

Aktualizacja: 06.08.2017 11:59 Publikacja: 06.08.2017 10:00

Donald Trump podczas przemówienia na Placu Krasińskich w Warszawie.

Donald Trump podczas przemówienia na Placu Krasińskich w Warszawie.

Foto: AFP

Każdy, kto śledził uważnie kampanię wyborczą w 2016 r. w Ameryce, wiedział, że przemówienie jak to na warszawskim placu Krasińskich, którego głównym wątkiem były „wola", „wartości" oraz „idee" cywilizacji Zachodu w starciu z licznymi zagrożeniami, prędzej czy później musi się wydarzyć w prezydenturze Donalda Trumpa. Już w sierpniu 2016 r. na kampanijnym szlaku podkreślał znaczenie „walki ideologicznej", w prostej linii wskazując na historyczny przykład, czyli to, że „wyeksponowanie zła komunizmu i cnót wolnego rynku" przyczyniło się w niemałym stopniu do zwycięstwa NATO w zimnej wojnie.

Rękawica rzucona carowi

Jeśli jednak uważnie przyjrzeć się historii, to wątek walki idei wyrasta z amerykańskiego myślenia o miejscu Stanów Zjednoczonych w świecie. Prezydent USA podjął się próby sformułowania ideologicznego programu walki z rozprzęgnięciem ładu światowego nie tylko dlatego, że to „jego" globalny porządek. Po prostu takie jest amerykańskie doświadczenie, a Amerykanie potrafią uczyć się z historii.

Mocny element walki ideologicznej można odnaleźć w pierwszej doktrynie polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych, czyli słynnej doktrynie Monroe, zgodnie z którą mocarstwom europejskim nie wolno było w XIX w. postawić nogi na kontynencie północnoamerykańskim. Niewielu wie jednak, że wszystko zaczęło się od listu cara Aleksandra wysłanego do Waszyngtonu. John Quincy Adams, ówczesny szef dyplomacji USA i późniejszy prezydent, określił korespondencję, jako „istny pean na cześć despotyzmu". Stany Zjednoczone otoczone zewsząd po upadku rewolucyjnej Francji (jeśli za taką uważać też poniekąd reżim Napoleona) przez państwa monarchiczne, świadome swojej geopolitycznej słabości jako młode państwo, jasno wyłuszczyły carowi, gdzie stoją ideowo, tj. na gruncie wolności i demokratyzmu. Oczywiście nie bez znaczenia były dwa oceany dzielące Waszyngton od Sankt Petersburga. Istotne jest jednak co innego, mianowicie że Amerykanie od początku dostrzegali element walki ideowej w życiu narodów.

Także współcześnie w Warszawie Rosja poniekąd jest jednym z ideowych przeciwników Stanów Zjednoczonych. Federacja Rosyjska znalazła się w przemówieniu prezydenta Trumpa wśród krajów, które testują „wolę, pewność siebie i interesy" Zachodu.

Wolność poparta siłą

Z czasem państwo nabierało siły i Amerykanie mogli sobie pozwolić na większą asertywność i poparcie swoich idei realną siłą. W tym kontekście warto przyjrzeć się prezydentowi Theodorowi Rooseveltowi, z którym Donald Trump dzieli awanturniczy temperament (choć bywają często porównywani za oceanem, trzeba pamiętać, że te dwie postacie oddziela od siebie równie wiele). Roosevelt traktowany jest jako „amerykański Makiawel". Jego najsłynniejsze powiedzenie to maksyma polityki zagranicznej: przemawiaj łagodnie, a jednocześnie za plecami trzymaj kij („speak softly and carry a big stick"). Tymczasem Roosevelt uważał po prostu, że kraje liberalne powinny mieć odpowiednią siłę, żeby się obronić. Roosevelt złościł się, kiedy widział, jak państwa o bardziej wolnościowym i humanitarnym ustroju rozbrajają się, jakby nie wiedziały, że wolność potrzebuje swoich strażników.

Tego rodzaju wątek pobrzmiewał także w ostatnim wystąpieniu prezydenta Trumpa, kiedy pytał, „czy mamy [...] odwagę chronić cywilizację przed tymi [...] którzy chcą ją zniszczyć", mówił o Zachodzie uratowanym przez „krew patriotów" i wzywał resztę krajów europejskich należących do NATO do zwiększenia wydatków na zbrojenia.

Ta ideowa wrażliwość przydała się także Amerykanom w walce z komunizmem. Mówił o tym już Henry Kissinger, jeszcze zanim dołączył do administracji Richarda Nixona. Kissinger przekonywał amerykańskich decydentów, że Stany Zjednoczone muszą nie tylko pokazać światu, że kapitalizm to bardziej efektywny system ekonomiczny niż komunizm, ale przede wszystkim udowodnić wartość wolności.

Wagę tego rodzaju pomysłów docenił Ronald Reagan w przemówieniu, które wygłosił w 1982 r. w siedzibie brytyjskiego parlamentu. Wskazywał w nim na starcie „idei, próbę duchowego przekonania, wartości", które określił determinującym dla konfliktu między wolnym światem a komunizmem.

Nie tylko motyw walki ideowej łączy wystąpienie Reagana sprzed trzydziestu pięciu lat ze współczesnym przemówieniem Trumpa, które wydaje się miejscami wzorowane na tym pierwszym. Z resztą obecny prezydent USA w swojej mowie nazwał Reagana „największym bohaterem świata", nie kryjąc swojego podziwu dla niego. I tak, zarówno Reagan, jak i Trump wykorzystali polskie wątki do opowiedzenia o rzeczach ogólniejszych – o Zachodzie, cywilizacji, a nawet Bogu. Obaj mówili o niebezpieczeństwie biurokracji, w końcu obaj podkreślali znaczenie idei, a także tego, że o demokrację i wolność trzeba walczyć.

Jeszcze nie czas porównywać Trumpa z Reaganem, a co dopiero stawiać ich w jedynym szeregu. Nie można jednak przeoczyć, że Donald Trump po raz kolejny bardzo świadomie sięga po sprawdzone dla Ameryki historyczne wzorce (a warto dodać, poszukując innych przykładów, że jakiś czas temu historyk z Harvardu został wezwany do Białego Domu celem skonsultowania możliwości uniknięcia tzw. pułapki Tucydydesa i konfliktu z Chinami).

Czy to już doktryna?

Czy wobec tego wszystkiego 6 lipca 2017 r. byliśmy świadkami narodzin nowej „doktryny" w amerykańskiej polityce zagranicznej, którą możemy określić doktryną Trumpa? Niewykluczone, że w taki sposób będzie się o niej pisać w książkach, jednak z perspektywy historii wystąpienie prezydenta jest zakorzenione w jednej z tradycji amerykańskiej polityki zagranicznej. Musimy po prostu wiedzieć, w której.

Autor jest doktorem nauk prawnych, badaczem myśli prawnej, politycznej i ekonomicznej, stypendystą Fulbrighta.

Każdy, kto śledził uważnie kampanię wyborczą w 2016 r. w Ameryce, wiedział, że przemówienie jak to na warszawskim placu Krasińskich, którego głównym wątkiem były „wola", „wartości" oraz „idee" cywilizacji Zachodu w starciu z licznymi zagrożeniami, prędzej czy później musi się wydarzyć w prezydenturze Donalda Trumpa. Już w sierpniu 2016 r. na kampanijnym szlaku podkreślał znaczenie „walki ideologicznej", w prostej linii wskazując na historyczny przykład, czyli to, że „wyeksponowanie zła komunizmu i cnót wolnego rynku" przyczyniło się w niemałym stopniu do zwycięstwa NATO w zimnej wojnie.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Dziś cisza wyborcza jest fikcją