Kilka tygodni temu jeden z posłów Prawa i Sprawiedliwości złożył w Sejmie petycję w sprawie połączenia zawodów adwokata i radcy prawnego. Adresatem interpelacji był ministrem sprawiedliwości. Zainteresowani z niecierpliwością czekali, co minister posłowi odpisze. I trudno się im dziwić, bo obecne kierownictwo MS zapowiada szeroką reformę wymiaru sprawiedliwości. Adwokaci i radcy chcieli więc wiedzieć, co ich w najbliższej przyszłości czeka.

Odpowiedź nadeszła. Jest wyczerpująca i ostrożna. Minister nie mówi „nie" propozycji połączenia zawodów. Przyznaje, że zniknęły wszelkie różnice w uprawnieniach obu zawodów. Podział jest więc niemal symboliczny. Minister nie zamierza jednak narzucać połączenia. Chce dialogu z samorządami. A to może oznaczać, że do połączenia nigdy nie dojdzie. Poza jednostkowymi przykładami zwolenników takiego rozwiązania, większość, a szczególnie samorządowe władze są mu bowiem przeciwne. Radcy twierdzą, że adwokaci boją się, że zostaną wchłonięci przez trzy razy większą rzeszę radców prawnych, że stracą władze w samorządzie. Adwokaci z kolei uważają, że radcy prawni optujący za połączeniem chcą podczepić swój samorząd pod wieloletnią historię adwokatury. Niektórzy oskarżają nawet posła – autora interpelacji o lobbystyczne działanie. Cokolwiek by powiedzieć, jeśli minister chciałby narzucić samorządom swoją wolę i połączyć korporacje, to jest w dużo lepszej sytuacji niż kilku jego poprzedników. Oni wywodzili się właśnie z samorządów i doprowadzenie do ich połączenia było im nie na rękę. Minister Zbigniew Ziobro jest spoza korporacji i zrobić to może.

Tak czy owak, całe zamieszanie ma znaczenie jedynie dla przedstawicieli obu zawodów prawniczych. Klienta, który przychodzi do kancelarii, mniej interesuje tytuł jaki mają. Bardziej, czy są skuteczni i stosują przyzwoite stawki.