Trzy tygodnie temu pisałem, że choć pytanie prawne sądu cywilnego do Sądu Najwyższego o umocowanie Julii Przyłębskiej jako prezesa Trybunału ma polityczny charakter, to obóz rządowy nie powinien alergicznie reagować i żądać zweryfikowania pożytecznego narzędzia, jakim są pytania prawne.

Strona rządowa jest jednak innego zdania. Jej posłowie złożyli kolejny wniosek, w istocie dotyczący tego samego. Pytają, czy sądy cywilne mają prawo kontrolować wybór Julii Przyłębskiej na prezesa TK, której powołania nie kwestionował nawet ówczesny wiceprezes TK z rekomendacji PO. Formalanie jednak domagają się kontroli kilku artykułów procedury, które definiują sprawy cywilne, tj. takie, którymi zajmują się sądy cywilne. Do tej pory nie stwarzały one żadnych problemów, gdy jednak jakiś prawnik taką prowokację wymyślił, to znalazło się dwóch–trzech sędziów, którzy uznali za właściwe wychodzić z nią na szersze forum.

Sądy cywilne są poniekąd skazane na takie i podobne prowokacje, tym bardziej że oduczyły się zdecydowanego odrzucania spraw zupełnie niepoważnych, jak pozew o 35 groszy czy o 100 mln starych złotych obiecanych w kampanii wyborczej przez Lecha Wałęsę.

To jednak nie znaczy, że są bezbronne. Mogą takie wydumane sprawy załatwiać bez zwłoki. Na odpowiedź SN na pytanie w sprawie prezes TK nie musimy przecież czekać siedem miesięcy.

Czyżby komuś zależało, po stronie sądów, na podtrzymywaniu zapalnej sytuacji ?