Te uchwały zostały powszechnie przyjęte jako opowiedzenie się SN i NSA po stronie Trybunału, a dokładniej jego obecnej większości (gdyż tam też nie ma jednomyślności, a wraz z nowymi sędziami niejednomyślność będzie raczej narastać), jako otwarcie kolejnego etapu sporu (niektórzy piszą: wojny) już nie tylko o TK, ale i sądownictwo.

Wprawdzie takie uchwały nie są prawnie wiążące jak tzw. uchwały orzecznicze rozstrzygające daną kwestię prawną, a sędzia, rzecznik SN, wyjaśniał, że to „taka powiedzmy wskazówka", na podstawie jakiego prawa sędziowie powinni orzekać, nie przypuszczam jednak, by doświadczeni sędziowie nie wiedzieli, że zostaną odebrane jako zaangażowanie się w spór wywołany przez polityków i kierownictwo Trybunału. A w uchwałach słowa krytyki pod jego adresem nie odnalazłem.

Nikomu nie odmawiam prawa do zabierania głosu, ale ta demonstracja była niepotrzebna, a z pewnością przedwczesna. Stan dwuprawa na razie Polsce nie grozi, przypuszczam, że w ciągu najbliższego pół roku zapadnie najwyżej kilka wyroków uchylających jakieś przepisy mające znaczenie dla większej liczy osób. Dlaczego więc nie zaczekano, aż zagadnienia te pojawią się w realu, w konkretnych sprawach. Takich zasad przecież sądy na co dzień się trzymają i nie wydają uchwał na zapas, które zastępowałyby zwykłe sądy, bo te, jeśli jest problem prawny, w pierwszej kolejności powinny się z nim zmierzyć.

Trudno się więc oprzeć wrażeniu, że dwa czołowe sądy polskie wykonały demonstracje, tymczasem siła sądu polega na tym, że nie kreuje sporu, i to ze wskazaniem jednej ze stron. Ma zachować przymiot bezstronności, by w razie potrzeby go rozwiązać. Nawet sugestia, że SN i NSA stają po stronie trybunalskiej większości, powoduje, że odium bijatyki o TK udziela się także im, że trybunalska choroba, niezależnie nawet od przyczyny, się rozszerza.

Szkoda SN i NSA na trybunalskie przepychanki, bo te sądy są Polsce potrzebne.