Tak było w ubiegłym tygodniu, kiedy projekt pojawił się oficjalnie na urzędowych stronach, by zaraz wrócić w otchłań tzw. uzgodnień międzyresortowych.
Sama kwestia nadania większych uprawnień służbom specjalnym w erze szalejącego terroryzmu wydaje mi się mieć racjonalne uzasadnienie. I jeżeli nad nowymi uprawnieniami zostanie zapewniona nie jedynie iluzoryczna, ale rzeczywista kontrola sądów, sprawa nie powinna budzić większych kontrowersji.
Mnie niepokoi co innego. Bo oto projekt w ostatniej swojej odsłonie wprowadza rozwiązania, które można sprowadzić do hasła, że już nie tylko służby, ale cała Polska walczy z zagrożeniami terrorystycznymi. Wszystkie kościoły, hotele, stadiony czy restauracje itd. mają mieć wdrożony pod groźbą sankcji finansowych plan antyterrorystyczny, ochrony obiektów.
Owszem, zagrożenia są realne, jednak szczęśliwie daleko nam do Izraela czy nawet Francji, żeby sięgać po aż takie rozwiązania.
W ten sposób bowiem państwo ceduje obowiązek dbania o bezpieczeństwo na swoich obywateli. Obowiązek, zaznaczmy, dość kosztowny. Nietrudno sobie wyobrazić, że tworzenie takiego planu w prywatnej firmie będzie czasochłonne i kosztowne, natomiast jego efektywność iluzoryczna. Sprowadzi się raczej do spełnienia kolejnego biurokratycznego obowiązku na papierze i tak będzie traktowana. Podobnie jak szkolenia czy procedury BHP.