Pomijając raczej odosobnione głosy, że spory te mogą generować różne segmenty szeroko ujmowanego pisowskiego obozu, są one szkodliwe także dla poziomu rządzenia w Polsce i wizerunku naszego kraju, jak widać cennego.

Już kiedyś pisałem, że istotną wartością dla państwa jest to, że prezydent Duda oszczędnie korzysta z weta, choć pewnie dla jego taktyki przedwyborczej na drugą kadencję niektóre byłyby wskazane. Zostawię jednak te makiaweliczne rozważania. Sądzę, że wkroczenie prezydenta w reformę SN, potem ustawę o IPN było konieczne.

Tłumacząc z kolei prezydenckie weto do ustawy degradacyjnej, dr Krzysztof Szczucki, prawnik z prezydenckiej Kancelarii, napisał, że w trakcie prac nad nią prezydent zgłaszał konieczność modyfikacji, ale ich nie uwzględniono. Prezydencki prawnik, zaznaczając, że to jego osobisty pogląd, rzucił pomysł ustanowienia obowiązkowych odstępów między czytaniami w Sejmie oraz wyposażenia prezydenta w prawo zgłaszania poprawek, by dać mu większy wpływ na treść uchwalanego prawa.

Sądzę, że to rady nie na rok 2018 ani najbliższe. Czasem szybko uchwalona ustawa jest potrzebna, a znając arsenał poselskich sztuczek, kolejne rygory stwarzać mogą okazję do parlamentarnej obstrukcji. Co się zaś tyczy prawa prezydenta do poprawek, to wymagałoby to zmiany konstytucji, a na to widoki są marne. Prezydent ma tymczasem nieformalną możliwość zgłaszania uwag, a nawet poprawek np. poprzez posłów, czy innych uczestników ustawodawczej gry. Byle tylko był dialog i porozumienie między dużym i małym pałacem, i oczywiście z prezesem partii rządzącej, bo bez jej głosów żadna ustawa w tym Sejmie nie powstanie. A w następnym gra może być zupełnie inna.