Beata Mik: Ciężkie czasy dla prawników w czasach przełomu

Dlaczego teraz uderza się w trzecią władzę aż tak bezceremonialnie?

Aktualizacja: 01.04.2017 08:23 Publikacja: 01.04.2017 07:57

Beata Mik: Ciężkie czasy dla prawników w czasach przełomu

Foto: Fotorzepa, Roman Bosiacki

W pierwszych trzech dniach marca zarówno emocjami, jak i sumieniami rodzimej „kasty prawniczej", czyli pokaźnej części absolwentów wydziałów prawa na terytorium lub pod barwami naszego państwa (którą pewne gremia chętnie oglądałyby przez teleskop), najsilniej chyba potrząsnęły dwa przekazy medialne. Pierwszy dotyczył stanowiska Komitetu Nauk Prawnych PAN w uchwale nr 1/2017 r. z 2 marca 2017 r. Drugim wydaje się wypowiedź red. Ewy Usowicz o perspektywach polskiego sądownictwa („Usowicz: czy PiS przejmie Sąd Najwyższy?"; rp.pl z 3 marca). Trudno przejść nad nimi do porządku.

Autorytet PAN w zestawieniu z faktem, iż powyższą uchwałę podjęto kolegialnie, pozwala uznać jej treść za rzetelną. Nie nasuwa zastrzeżeń warstwa postulatywna. W najwyższym stopniu jasno i szczerze prezentują się intencje autorów. Chodzi przecież o konflikt w postrzeganiu standardów prawnoustrojowych na gruncie jednej konstytucji. Konflikt rozgrywający się na oczach zdezorientowanego społeczeństwa, z wykorzystaniem niedostatków w edukacji prawniczej szarych obywateli. Taki, który chwieje fundamentami systemu prawa, zaburzając relacje pomiędzy wszystkimi trzema władzami. I którego rozwiązanie wymaga wspólnego wysiłku, aby znów nie doszło do jakiegoś nieszczęścia na skalę narodu. W tym kontekście uchwała KNP PAN – metaforycznie ujmując – wyróżnia się cechami literackiej ody. Do zdrowego rozsądku.

Atakowani, atakujący

W odmienne tony uderza wypowiedź pani redaktor. Traktuje o czymś zbliżonym, o konflikcie u podstaw ustroju Rzeczypospolitej Polskiej, jednak bez nuty patosu, z krótką instrukcją, jak postępować, by konflikt wygasł, a w najgorszym razie nie rozprzestrzeniał się. Tekst bezlitośnie piętnuje winnych. Każdemu przypisuje ściśle oznaczone przewinienia. Tyle że z różną intensywnością.

Wygląda to mniej więcej tak. Atakujący raczej nie powinni anektować cudzych obszarów. Atakowani, nie wyłączając tytułowego organu władzy sądowniczej, muszą opanować sztukę ustępstw. Przynajmniej na poziomie werbalnym. Żeby nie drażnić przeciwnika. Z kolei kara dosięgnie, zapewne nieuchronnie, jedynie tych drugich, bo nie rozmawiają z „władzą", w dodatku kopią ją po kostkach. Nic złego nie spotka natomiast sędziów niepodzielających „bojowego nastroju" koleżeństwa, o ile się zdeklarują.

Szczerze powiedziawszy, drugie stanowisko, mimo talentu dziennikarskiego autorki, trochę mnie skonfundowało. Niektórych argumentów do końca nie rozumiem. Owszem, tuż po ogłoszeniu wyników ostatnich wyborów parlamentarnych rozpętała się wojna. Nie sędziowie ją jednak wywołali. Tym bardziej nie akademicy, freelancerzy tudzież zdobyta w marszu prokuratura. Co ważniejsze, dla prawniczego sumienia nigdy nie była to przepychanka, lecz obrona pryncypiów w demokratycznym państwie prawnym. Ono tymczasem będzie zasługiwać na takie miano dopóty, dopóki nie tylko w zasięgu rażenia, ale i w potencjale obronnym poszczególnych władz zostaną zachowane proporcje, o których mowa w art. 10 ust. 1 ustawy zasadniczej. Kanon trójpodziału oraz równowagi władzy publicznej to obiektywna konieczność, jak żeglowanie w antycznej Kartaginie. Rzeczą władzy sądowniczej jest sprawowanie wymiaru sprawiedliwości, a pozostałych władz takie prawodawstwo oraz egzekutywa, które gwarantują, że odbywa się to w dobrze pojmowanym interesie adresatów norm prawnych. Z poszanowaniem rudymentów porządku prawnego, roztropnie, spokojnie, w oderwaniu od czyichkolwiek podpowiedzi i oczekiwań, bez obaw o własne jutro.

Zapytajmy zatem wprost: dlaczego teraz uderza się w trzecią władzę aż tak bezceremonialnie? W imię czego próbuje się ją dezawuować nagłaśnianiem – zawsze przy pomocy mediów, bo inaczej się nie da – czy to subiektywnych osądów strony niezadowolonej z rozstrzygnięcia, czy newsów o incydentalnych mniej lub bardziej przykrych ekscesach kilkorga sędziów? A dlaczegóż to piastuni zwalczanej władzy nie mieliby dyskutować z projektami ustaw, skądkolwiek by pochodziły, które jawnie psują prawo, gdy obowiązujące przepisy prawne stawiają wymóg zasięgnięcia opinii jej przedstawicielstw? No i kto naprawdę unika rozmów o propozycjach rozwiązań kłócących się z konstytucją, promowanych wyłącznie przez projektodawców, uzasadnianych demagogiczną nowomową?

Gra o wszystko

Pytania zmierzające do uściślenia rzekomego problemu rozpolitykowanych sędziów można formułować ad mortem defaecatam. Być może nie wszystkie doczekałyby się krótkiej odpowiedzi. W każdym razie jedno wydaje się oczywiste: nawet gdyby na wyrost założyć, że jednostkowe ogniwa władzy sądowniczej zasłużyły na surową krytykę, to i tak brakowałoby argumentów do podważania racji bytu tejże władzy w obecnym kształcie.

Poglądy opozycyjne trącą sofistyką. W ostatecznym rozrachunku krytycy nie obronią się przed zarzutem użycia pokrętnej argumentacji do udowodnienia fałszu. Gra toczy się bowiem o wszystko. Jeżeli sądownictwo przegra swą niezależność, straci także statystyczny Kowalski. Bo nie będzie znał faktycznych motywów orzeczenia w swojej sprawie. Albo przepadnie w gąszczu pozasądowych decyzji wydanych pod dyktando polityki, bo odbierze się mu prawo odwołania do sądu, zlikwiduje instancję odwoławczą lub przeniesie ją na szczebel za drogi dla śmiertelnika – wojewódzki, regionalny bądź centralny. Koncepcję politycznego zarządu nad sądownictwem strach komentować. Dość odświeżyć pamięć o bólach, w jakich rodziły się demokracje.

Skoro wkroczyliśmy na tereny ogarnięte walką, zidentyfikowaliśmy sojuszników i nieprzyjaciół, wypada uzmysłowić sobie istotę sporu. Tutaj rzeczywistość również przeraża. Strona aktywna chce nie tyle wszystko zmienić, ile wziąć wszystko. Niezależnie od kosztów, liczby ofiar, rodowodu poległych, następstw obejścia się z konstytucyjnymi relikwiami po macoszemu. Jeśli natomiast zgłębimy temat zysków, jakie akurat ta strona spodziewa się finalnie osiągnąć, otrzymamy suchą informację, że będzie to suma wszelkich władz w rękach zwycięzców, a więc garstki wodzów niechętnie dzielących się czymkolwiek.

Już słyszę okrzyki zgorszenia: co też pani wygaduje, niech pokaże prosty przykład psucia prawa na szkodę mas. Uprzejmie proszę. Weźmy na tapetę przedawnienie w prawie karnym, powszechnym i skarbowym, z którymi każdy może zderzyć się na co dzień.

Jak wiadomo, jest to forma polityki karnej polegająca na ustawowym określeniu terminów, po upływie których karanie za przestępstwa danej kategorii uważa się za niecelowe. Przypomnijmy, że w minionej kadencji podstawowe terminy przedawnienia karalności przestępstw, przewidziane w art. 101 § 1 k.k., zostały przedłużone o pięć lat, jeżeli przed ich upływem sprawca zyska status podejrzanego według art. 71 § 1 i 3 k.p.k. Normował to art. 102 k.k. w brzmieniu nadanym ustawą nowelizacyjną z 20 lutego 2015 r. (DzU z 2015 r., poz. 396), z mocą od 1 lipca 2015 r. Do tego czasu pięcioletni termin prolongaty imał się tylko występków zagrożonych karą pozbawienia wolności do lat trzech bądź łagodniejszą. W pozostałym zakresie obowiązywał dziesięcioletni. Zgoda, wspomniana korekta była nieprzemyślana. Szczególnie dlatego, że nie porządkowała analogicznych terminów na niwie fiskalnej.

W efekcie, zgodnie z art. 44 § 5 k.k.s., ostał się tam pięcioletni termin dla przestępstw skarbowych z sankcją kary grzywny, ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do lat trzech, a obok niego termin dziesięcioletni, jeśli w sankcji straszył pobyt za kratami do lat pięciu. Myli się wszakże ten, kto przypuszcza, że w epoce dobrych zmian usunięto tę skazę przy pierwszej okazji. Przeciwnie, ustawą z 15 stycznia 2016 r. o zmianie ustawy – Kodeks karny (DzU . z 2016 r., poz. 189), która weszła w życie po miesiącu, wysadzono rozważaną instytucję w powietrze. Ponownie korygując art.102 k.k., przyjęto dziesięcioletni termin przedłużenia dla wszystkich przestępstw publicznoskargowych, do których ma zastosowanie ten przepis, podczas gdy zastygłego art. 44 § 5 k.k.s. nie tknięto. Ponadto – o, zgrozo! – ekshumowano art. 106 k.k. z 1969 r. puszczający mechanizm prolongaty w ruch już z chwilą wszczęcia postępowania w sprawie. Niespójność z przedawnieniem przestępstw skarbowych nie obchodzi nikogo do dzisiaj.

Śmieszą do łez

Skutki braku nabożeństwa do spraw karnoskarbowych śmieszą do łez. Spójrzmy na zbrodniczego fałszerza faktur, w sensie niedawno dodanych art. 270a § 2 k.k. bądź art. 271a § 2 k.k. Nie zazna, obwieś jeden, spokoju przez 20 lat od wyprodukowania ostatniej fałszywki (art. 101 § 1 pkt 2 k.k.), a jeżeli w tym okresie prokuratura wszcznie śledztwo, choćby sprawcy nie wykryła, przez lat 30 (art. 102 k.k.). Fiskus okazuje się łaskawszy. Nawet gdy zbrodniarz użyje takich kwitów, aby obniżyć należny VAT, popełnione jednocześnie przestępstwo skarbowe stypizowane w art. 56 § 1 k.k.s. przedawni się, w zależności od uszczkniętej kwoty, najpóźniej po 10 latach (art. 44 § 1 pkt 2 k.k.s.) bądź – jeśli w tym czasie sprawca skończy jako podejrzany – po latach 20. I co, prawnicy mają udawać, że nie dzieje się nic niedobrego?

Co ciekawe, pierwotna wersja poselskiego projektu wybuchowej noweli zawierała propozycję przywrócenia stanu sprzed 1 lipca 2015 r. (druk nr 32 Sejmu VIII kadencji). Uchwalone rozwiązanie podrzucono Sejmowi w formie autopoprawki (druk nr 32-A Sejmu VIII kadencji, uzasadnienie). Tak oto interes ogółu przegrywa z populizmem (walkowerem). ?

Autorka jest prokuratorem Prokuratury Generalnej w stanie spoczynku

W pierwszych trzech dniach marca zarówno emocjami, jak i sumieniami rodzimej „kasty prawniczej", czyli pokaźnej części absolwentów wydziałów prawa na terytorium lub pod barwami naszego państwa (którą pewne gremia chętnie oglądałyby przez teleskop), najsilniej chyba potrząsnęły dwa przekazy medialne. Pierwszy dotyczył stanowiska Komitetu Nauk Prawnych PAN w uchwale nr 1/2017 r. z 2 marca 2017 r. Drugim wydaje się wypowiedź red. Ewy Usowicz o perspektywach polskiego sądownictwa („Usowicz: czy PiS przejmie Sąd Najwyższy?"; rp.pl z 3 marca). Trudno przejść nad nimi do porządku.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Dziś cisza wyborcza jest fikcją
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Reksio z sekcji tajnej. W sprawie Pegasusa sędziowie nie są ofiarami służb