Dyskusje o duszy
W tekście zaprezentowana została specyficzna wizja rzeczywistości, według której m.in. stanowisko przyznające człowiekowi godność od chwili poczęcia nie znajduje podstaw w nauce Kościoła. Poparciu tej wizji służyć ma przywołanie rozważań św. Tomasza oraz św. Augustyna dotyczących duszy, której obecność w pierwszych etapach życia stawiana była jako wątpliwa. Powodem tak skrajnego rozminięcia się z rzeczywistością prawdopodobnie jest nieuwzględnienie kontekstu czasów, w których o duszy dyskutowano tak, jak dziś dyskutujemy o świadomości czy zdolnościach poznawczych. W dyskusjach tych nie brakło przywoływania Arystotelesa, stanowiącego ówczesny świecki autorytet naukowy na miarę Kopernika, Darwina czy Einsteina, wraz z jego rozróżnieniem pomiędzy płodem „już ukształtowanym" a „jeszcze bezkształtnym" (?O rodzeniu się zwierząt 2,3,736b).
Embriologia Arystotelesa
Arystoteles, opisując duszę jako coś właściwego na swój sposób również zwierzętom, sądził, że embrion jest po prostu w swej małości zbyt niedoskonały, by być ożywionym przez duszę prawdziwie ludzką. Arystoteles nie mógł oczywiście znać współczesnej embriologii, ale do dziś może inspirować jego rozumienie duszy jako „zasady ruchu", niemal dokładnie odpowiadające temu, co dziś wiemy o kodzie DNA. Z perspektywy dzisiejszej nauki pozostaje więc tym bardziej podziwiać, że biochemiczny kod nadający precyzyjny kierunek rozwijającemu się życiu, definiujący kolor oczu i włosów czy tendencję do łysienia bądź tycia, może być ukryty już w pierwszej pojedynczej komórce, a także że cała tradycja Kościoła nawet nie mając tej wiedzy, we wszelkich rozważaniach moralnych sprzeciwiała się „spędzaniu płodu" radykalnie i od samego początku.
A zatem wnioskując o początku istnienia człowieka jako sprawie spornej czy światopoglądowej, moglibyśmy równie dobrze za sporny czy światopoglądowy uznać fakt rozszerzania się wszechświata. Pogląd przeciwny wyrażał przecież sam Einstein, który nie wyobrażając sobie wszechświata innego niż statyczny, przez lata utrzymywał w swoich równaniach tzw. stałą kosmologiczną. Ta zaś dzięki kolejnym odkryciom nauki okazała się zbędna.
Na prostowanie oczywistych przekłamań, takich np., jakoby ochrona prawna płodu pozbawiała takiej ochrony matki czy ustanawiała „wyższość człowieczeństwa płodu nad człowieczeństwem matki", musi zabraknąć tu miejsca. Warto jednak odnieść się jeszcze do ważnej idei „dwóch różnych płaszczyzn", na których działają państwo i Kościół. Jest dziś absolutną oczywistością, niebędący nią kiedyś pełny rozdział struktur zarządzania, zgodnie z którym księża i biskupi nie pełnią funkcji państwowych. Czy jednak w pełnieniu takich funkcji czy wpływaniu na kształtowanie prawa miałby przeszkadzać sam fakt bycia katolikiem, jak 90 proc. obywateli? A może państwo miałoby wycofywać się z jakichkolwiek zagadnień moralnych i zaczynając od alimentów, a dochodząc do przemocy, abdykować z ingerowania w sprawy, które powinno przecież rozwiązywać dobrze ukształtowane sumienie?
O niewolnictwie, ale nie o aborcji
Absurdalność tych pytań rzuca się w oczy, a jednak nie odbiega zanadto od przedstawionej przez Autorkę argumentacji. Chociaż nikt nie postulował i nie postuluje ujednolicenia kodeksu karnego z prawem kanonicznym czy moralnym, to trudno znaleźć obiektywne powody, dla których prowadzone przez wieki spory toczone w otoczeniu Kościoła mogły kształtować dzisiejsze standardy (najpierw kulturowe, a potem prawne) dotyczące niewolnictwa, a nie mogą ich kształtować w innych dziedzinach życia, w tym tak wrażliwej i delikatnej jak aborcja.