Bitwa o toalety, czyli transseksualizm jako nowe stadium wyzwolenia

Prezydent Trump unieważnił okólnik prezydenta Obamy z maja 2016 r. nakazujący publicznym placówkom edukacyjnym zapewnienie swobody wyboru toalety stosownie do preferowanej tożsamości seksualnej uczniów.

Publikacja: 12.03.2017 12:30

Bitwa o toalety, czyli transseksualizm jako nowe stadium wyzwolenia

Foto: 123RF

Wszystko „w duchu uszanowania praw osób transseksualnych i ich ochrony przed dyskryminacją" i pod groźbą obcięcia subwencji federalnej dla opornych. Okólnik był odpowiedzią na uchwałę zgromadzenia stanowego Karoliny Północnej, nakazującą korzystanie z toalet zgodnie z płcią zapisaną w akcie urodzenia.

Karolina Północna z dwunastoma innymi stanami oskarżyła rząd federalny o ideologiczną manipulację pojęciami płci i łamanie prawa do ochrony intymności w toaletach, prysznicach i przebieralniach, co jest działaniem sprzecznym z konstytucją. Okólnik Obamy miał zakazać w środowisku szkolnym dyskryminacji transseksualistów, lecz jego nieostrość uczyniła z niego narzędzie rewolucji kulturowej, sprowadzającej się do potwierdzenia prawa swobodnego wyboru płci zgodnie z subiektywnym odczuciem.

Bitwa o toalety to część szerszego ruchu na rzecz propagowanego przez LGBT zakazu „dyskryminacji ze względu na orientację czy tożsamość seksualną" z użyciem strategii niszczących pozwów sądowych oraz wprowadzeniem nowych pojęć do języka.

Na przykład rodzice proszący w Wydziale Ochrony Zdrowia Nowego Jorku o świadectwo urodzenia dziecka odpowiadają na pytanie, czy „kobieta, która urodziła", chce się uważać za kobietę czy za mężczyznę. To świat, w którym ciało i jego świadomość funkcjonują jako odmienne byty. Racjonalizacją takiego działania jest zakaz dyskryminacji, lecz oznacza to całkowite przekształcenie norm kulturowych i uznanie rzeczywistości za pozbawioną jakiejkolwiek obiektywnej struktury. W takiej wizji nie istnieje żaden obiektywny świat moralny. Sens rzeczywistości utożsamiony jest z jego subiektywnym zdefiniowaniem. To fantazja wolności rozumianej jako ucieczka od wszelkich ograniczeń, łącznie z ograniczeniami ciała.

Taki człowiek „wyzwolony" z wszystkiego jest jak baron Munhausen wyciągający się z bagna za własne włosy. Ciągle pyta o tożsamość, którą uczynił na zawsze otwartą. Dzisiejsza rewolucja kulturowa to wykuwanie nowego języka, praw, instytucji w dziedzinie seksualności, nie tyle polityczna, ile antropologiczna, gdzie np. mężczyzna czy kobieta nie mają obiektywnego bytu, lecz stają się subiektywnym wyborem z żądaniem jego uznania za prawo człowieka. Celem języka nie jest już dotarcie do istoty rzeczy, lecz wyeliminowanie kulturowego, religijnego, wreszcie zdroworozsądkowego myślenia zdefiniowanego jako bigoteria. To odmowa uznania realnego świata na rzecz wyobrażeniowego, istota każdej utopii, z nigdy niekończącą się walką dobra ze złem w komnacie pełnym luster. Jeśli bowiem definicja natury, w tym człowieka, jest wyłącznie formą subiektywnie realizowanej inżynierii społecznej, to konsekwencją staje się przekonanie, iż władza może wszystko, jeśli tylko zastosuje skuteczne mechanizmy przekształcenia natury. Nie Bóg, nie tradycja, nie natura, w tym seksualność, nie wzgląd na dobro innego określają sens rzeczywistości, lecz prometejski bunt. Jeśli natura, kultura, społeczeństwo, inni nie określają już granic, lecz moje „Ja", to ich unicestwienie jest obowiązkiem państwa liberalnego jako narzędzia emancypacji.

Transseksualizm staje się ideologią unicestwiającą pojęcia biologicznego, kulturowego i religijnego świata mężczyzn i kobiet. To następne stadium rewolucji seksualnej, która zamiast szczęścia stworzyła kulturę seksualnej nudy i zbrutalizowanego chaosu między płciami, definiując je jednocześnie jako skutek niedokończonej rewolucji ostatecznego wyzwolenia z „pułapki własnego ciała" .

Lecz retoryka nieustannej autokreacji niszczy. Przekonanie, że każdy wybór tożsamości seksualnej, aborcji, eutanazji, czy klonowania jest realizacją praw człowieka, oznacza wojnę z rzeczywistością ludzkiego życia, którego istotą staje się jedynie akt woli i umysłu.

Ta rewolucja to także cyniczna gra elit czyniących z seksu, genderu, transseksualizmu cele równości i sprawiedliwości, lekceważących przemoc wobec słabych nie tyle ekonomiczną, ile rozbrajającą ich moralnie. To wojna, w której sztuka pełni funkcję taranu, tak jak dziś sztuka „Klątwa". To uznanie, że sensem przełamywania tabu nie jest zniszczenie kłamstwa przysłaniającego prawdę, lecz uznanie jej za synonim opresji. To zapraszanie do nihilistycznego buntu tych, których zdradzono. Buntu, którego pomruki w cywilizacji liberalnej są aż nadto słyszalne.

Autor jest profesorem na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego

Wszystko „w duchu uszanowania praw osób transseksualnych i ich ochrony przed dyskryminacją" i pod groźbą obcięcia subwencji federalnej dla opornych. Okólnik był odpowiedzią na uchwałę zgromadzenia stanowego Karoliny Północnej, nakazującą korzystanie z toalet zgodnie z płcią zapisaną w akcie urodzenia.

Karolina Północna z dwunastoma innymi stanami oskarżyła rząd federalny o ideologiczną manipulację pojęciami płci i łamanie prawa do ochrony intymności w toaletach, prysznicach i przebieralniach, co jest działaniem sprzecznym z konstytucją. Okólnik Obamy miał zakazać w środowisku szkolnym dyskryminacji transseksualistów, lecz jego nieostrość uczyniła z niego narzędzie rewolucji kulturowej, sprowadzającej się do potwierdzenia prawa swobodnego wyboru płci zgodnie z subiektywnym odczuciem.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Ewa Łętowska: Złudzenie konstytucjonalisty
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?