Sytuacja prawna wokół Trybunału Konstytucyjnego

Politycy ścierających się frakcji wyrażają przekonanie, że miejsca w Trybunale powinny się stać partyjnym łupem. Takie plemienne rozumienie roli TK jest szkodliwe – pisze sędzia.

Publikacja: 08.03.2016 13:25

Warszawa 9 luty 2016. Przewodniczący Komisji Weneckiej Gianni Buquicchio po spotkaniu delegacji Komi

Warszawa 9 luty 2016. Przewodniczący Komisji Weneckiej Gianni Buquicchio po spotkaniu delegacji Komisji Weneckiej z sędziami TK w siedzibie Trybunału Konstytucyjnego

Foto: PAP, Bartłomiej Zborowski

W ostatnim czasie, w związku z działalnością Komisji Weneckiej, powrócił temat kryzysu wokół Trybunału Konstytucyjnego. Warto zatem przypomnieć sytuację prawną, pozostawiając komentarze publicystom i politykom. Zwłaszcza że spór o Trybunał jest dość zawiły pod względem faktycznym i prawnym, więc niezrozumiały dla przeciętnego odbiorcy.

Czarna seria bezprawności

Pod względem prawnym sprawa jest oczywista. Orzeczenia Trybunału są bowiem ostateczne i wiążące, nawet jeśli inne organy państwa mają opinię odmienną. Potwierdziła to Komisja Wenecka we wstępnej opinii. 7 stycznia 2016 r. Trybunał Konstytucyjny umorzył postępowanie w sprawie U 8/15, dotyczące uchwał Sejmu odnoszących się do „wygaszenia" mandatów pięciu sędziów TK wybranych przez poprzedni Sejm oraz wyboru pięciu sędziów TK przez parlament obecny. W uzasadnieniu tego postanowienia podtrzymał stanowisko przyjęte w wyrokach z 3 i 9 grudnia 2015 r. (w sprawach K 34/15 i K 35/15), iż uchwały o braku mocy prawnej nie mogą być traktowane jako prawnie wiążące stwierdzenie nieważności wyboru sędziów TK dokonanego 8 października 2015 r. Innymi słowy – trzech sędziów TK (prof. Roman Hauser, prof. Andrzej Jakubecki i prof. Krzysztof Ślebzak) zostało wybranych przez poprzedni Sejm prawidłowo i powinni być dopuszczeni do orzekania. Sejm obecnej kadencji nie mógł bowiem skutecznie wygasić ich mandatów.

Długą serię działań ewidentnie bezprawnych rozpoczął Sejm obecnej kadencji, podejmując uchwałę o utracie mocy prawnej uchwał powołujących sędziów TK, de facto wygaszając ich mandaty, do czego w oczywisty sposób uprawniony nie był. Drugi krok na drodze ku państwu bezprawia Sejm uczynił na posiedzeniu 2 grudnia 2015 r., gdy na zajęte stanowiska sędziów TK powołał kolejne pięć osób, nie czekając na wyrok TK w sprawie konstytucyjności poprzednich wyborów. W tym dniu nie było jednak żadnego wolnego stanowiska sędziego TK, gdyż najbliższe zwolni się dopiero w kwietniu 2016 r. Istotnym uchybieniem było też zlekceważenie przez sejmową większość postanowienia o zabezpieczeniu wydanego przez TK, w którym wezwano Sejm do powstrzymania się od wyboru nowych sędziów do czasu wydania wyroku przez Trybunał.

Następny bezprawny krok należał już do prezydenta, który tej samej nocy przyjął ślubowanie od nowych sędziów. Oczywiście zgodnie z prawem nie mógł tego uczynić z tych samych powodów, dla których Sejm nie powinien tych osób wybierać. Polityka zwyciężyła jednak nad prawem, a sytuacja dotycząca składu TK wcale nie została uporządkowana, tylko dodatkowo zagmatwana.

Pomijam już groteskowe sceny związane z nocnymi obradami komisji sejmowej opiniującej kandydatów, nocnym zaprzysiężeniem nowych sędziów czy też ich wejście do siedziby TK w asyście funkcjonariuszy BOR (czyżby się spodziewali zbrojnego oporu prezesa Rzeplińskiego?), bo te okoliczności – choć chwytliwe medialnie – nie mają znaczenia prawnego.

Oczywiście niezgodne z konstytucją działania podjął też Sejm poprzedniej kadencji, wybierając na zapas dwóch sędziów. Błąd ten został już jednak naprawiony poprzez dopuszczenie do orzekania ich następców wybranych przez obecny Sejm zgodnie z konstytucją (choć niezupełnie zgodnie z procedurami). Ciąg błędów obecnej władzy naprawiony natomiast nie został i nie zanosi się na to.

Powinni się trzymać z daleka

Warto odnieść się do niektórych zarzutów stawianych sędziom TK w związku z pracami nad ustawą uchwaloną przez poprzedni Sejm. Poza sporem jest, że w tworzeniu projektu ustawy brało udział trzech sędziów TK, w tym prezes prof. Andrzej Rzepliński. W mojej ocenie aktywność sędziów TK na etapie tworzenia projektu była co najmniej niefortunna. Sędziowie, których zadaniem jest oceniać zgodność aktów prawnych z konstytucją, powinni trzymać się jak najdalej od procesu legislacyjnego i nad treścią przepisów pochylać się dopiero w momencie wpłynięcia skargi konstytucyjnej. Ich udział w pracach legislacyjnych, nawet w formie opiniowania poszczególnych rozwiązań, może podważać zaufanie do bezstronności sędziów TK i godzi w ogólny prestiż społeczny Trybunału. Tak było np. przy nowelizacji ustawy o ustroju sądów powszechnych, która w 2012 r. zamroziła wynagrodzenia sędziowskie, gdy tekst ustawy uwzględniał uwagi prezesa TK, który następnie uczestniczył w wydaniu orzeczenia stwierdzającego konstytucyjność tejże ustawy. Dlatego nie powinno się mieszać ról legislatora i sędziego konstytucyjnego.

Nie jest to jednak wystarczająca przesłanka, by dezawuować instytucję Trybunału i nie liczyć się z jego orzeczeniami. Najbardziej kontrowersyjny przepis ustawy czerwcowej, zakładający wybór na zapas dwóch sędziów, został bowiem wprowadzony przez posłów PO w toku prac komisji sejmowej, co w żadnej mierze nie obciąża sędziów TK pracujących nad ustawą. To samo dotyczy innych niekorzystnych zmian w projekcie, m.in. usuwających możliwość zgłaszania kandydatów przez środowiska naukowe i prawnicze, a nie tylko polityków, oraz pozwalających na wybór aktualnych posłów i senatorów.

Trybunał stanął przed trudnym wyborem. Znowelizowana w grudniu ustawa, jak na ironię zwana naprawczą, niczego nie naprawiła, tylko skomplikowała i tak trudną sytuację prawną. Zakłada bowiem m.in. konieczność orzekania w pełnym składzie minimum 13 sędziów, podczas gdy uprawnionych do orzekania jest obecnie 12 (sędziowie wybrani w sposób oczywiście bezprawny do orzekania dopuszczeni być nie powinni). Obstrukcja prezydenta Dudy w przyjęciu ślubowania od prawidłowo wybranych sędziów sprawia, że w ciągu najbliższych pięciu lat skład TK może nie osiągnąć wymaganej liczby 13 osób, chyba że Trybunał w końcu zaakceptuje bezprawny wybór trzech sędziów przez obecny parlament.

Czy zdecyduje Straż Trybunalska

Z kolei konieczność orzekania według kolejności wpływu, i to z sześciomiesięcznym terminem oczekiwania, sprawi, że najistotniejsze skargi nie będą mogły być rozpoznane w dającym się przewidzieć terminie, bo zaległość w rozpoznawaniu spraw w TK przekracza obecnie roczny wpływ. Trybunał może zatem albo zignorować nowelizację „naprawczą" i orzekać, opierając się bezpośrednio na konstytucji, albo przestać orzekać w ogóle. Wygląda na to, że z dwojga złego wybierze ten pierwszy wariant. I słusznie, choć z pewnością takie rozwiązanie będą kwestionować politycy partii rządzącej.

Nie widać, niestety, wyjścia z tej sytuacji. Oczywiście właściwy krok powinien należeć do prezydenta – bezpośrednio po publikacji wyroku z 3 grudnia powinien niezwłocznie (niekoniecznie w nocy) odebrać ślubowanie od sędziów Romana Hausera, Andrzeja Jakubeckiego i Krzysztofa Ślebzaka. Alternatywą (prawnie niemożliwą do poparcia) jest tylko zaakceptowanie stanu bezprawia, które w ten sposób stanie się prawem.

Prezydent Duda uważa konflikt za rozwiązany, a skład TK za pełny, niezależnie od kolejnych orzeczeń, które ten pogląd podważają. W rezultacie dochodzi do paradoksalnej sytuacji, że liczba powołanych – prawnie i bezprawnie – sędziów przewyższa liczbę krzeseł w Trybunale. I można tu ironicznie zauważyć, że los ustroju Polski spoczywa w rękach funkcjonariusza Straży Trybunalskiej, który podejmie decyzję o wpuszczeniu – bądź nie – poszczególnych osób na salę rozpraw.

Mówiąc poważnie, skutki zamieszania są zdecydowanie negatywne. Przede wszystkim godzi w autorytet Trybunału i władzy sądowniczej w ogóle. Politycy obu spierających się frakcji wyrażają przekonanie, że miejsca w Trybunale powinny się stać partyjnym łupem, który należy obsadzić „swoimi" sędziami. Zrobili to zarówno politycy PO, obsadzając „na zapas" etaty zwalniane w grudniu, jak i politycy PiS, próbując mianować pięciu – zamiast dwóch – sędziów. Takie plemienne rozumienie roli TK jest ewidentnie szkodliwe, bo jak można mieć zaufanie do bezstronności sędziów traktowanych jak funkcjonariusze partyjni.

Niemniej wydaje się, że demokracja, rozumiana ściśle, zagrożona nie jest. Rządzi bowiem partia, która w demokratycznych wyborach uzyskała większość, oraz prezydent, który również uzyskał bezwzględną większość oddanych głosów. Nic nie wskazuje na to, aby reguły demokratycznych wyborów miały zostać naruszone. Demokracji nie można jednak rozpatrywać w oderwaniu od praworządności. Demokratyczne państwo prawne oznacza bowiem nie tylko rządu większości, ale także działanie organów władzy publicznej na podstawie i w granicach prawa, a nadto ustrój państwa opiera się na podziale i równowadze władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Nie jest zatem dopuszczalne działanie jakiegokolwiek organu władzy, choćby posiadającego tak duży demokratyczny mandat jak prezydent RP, w sposób zupełnie dowolny, bez podstawy prawnej i przy naruszeniu kompetencji innych władz. W innym przypadku Polska pozostanie demokratycznym państwem bezprawia.

Autor jest wiceprezesem SPP IUSTITIA

W ostatnim czasie, w związku z działalnością Komisji Weneckiej, powrócił temat kryzysu wokół Trybunału Konstytucyjnego. Warto zatem przypomnieć sytuację prawną, pozostawiając komentarze publicystom i politykom. Zwłaszcza że spór o Trybunał jest dość zawiły pod względem faktycznym i prawnym, więc niezrozumiały dla przeciętnego odbiorcy.

Czarna seria bezprawności

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Dziś cisza wyborcza jest fikcją