Ponad pół wieku temu krążył taki oto nie najwyższych lotów kalambur. Zaczynał się od pytania: Czym się różni student chiński od polskiego? Odpowiedź brzmiała: Niczym. Jeden i drugi mao czyta.
Dziś tę grę słów uznano by za niestosowną, z różnych zresztą przyczyn. Problem sprowadza się jednak do tego, że czytanie, zwłaszcza treści obszerniejszych niż e-maile czy tweety, raczej nie jest pasją większości społeczeństwa. Nie wyłączając poletka prawniczego. Rzesze studentów, chociażby z uniwersyteckich wydziałów prawa, zadowalają się powielanymi wyimkami ze sztampowych, byleby tolerowanych przez egzaminatora skryptów. Mnożący się w postępie geometrycznym znawcy prawa więcej czasu niż w bibliotece spędzają w internecie, wychwytując przeniesienia myszką w przypisy swych nudnych dysertacji. Tonącym w aktach sędziom i prokuratorom często nie starcza czasu nawet na buszowanie w sieci. Argumenty na poparcie forsowanego poglądu czerpią wtedy z głowy, czyli – jak kpią prześmiewcy – z niczego. Polityków, w tym parlamentarzystów oraz oficjeli ze struktur rządowych nie warto ruszać. Jasne, że jedyne, co w ciągu doby zdołają przeczytać od A do Z, to odgórne wytyczne, zalecenia lub bryki wystąpień, swoich lub szefowskich, w głodnych nowości mediach.
Co za paskudny fach
Aby zaciekawić czytelników, dajmy tym razem pokój wyobraźni. Zerknijmy lepiej na pierwsze enuncjacje o przedmiocie śledztwa wszczętego w reakcji na zamieszanie przy wjeździe konwoju VIP-ów na Wzgórze Wawelskie 18 grudnia 2016 r. Podano, że prokuratura bada trzy wątki, z których pierwszy dotyczy znieważenia dwóch wysokich funkcjonariuszy publicznych podczas i w związku z pełnieniem obowiązków służbowych, przeto publicznoskargowego przestępstwa określonego w art. 226 § 1 k.k. Co za paskudny fach! Brakuje wolnej chwili na sen, a co dopiero na wertowanie słowników ojczystego języka. Mniejsza o formę wyrazu, w której upatruje się zniewagi. Diabeł tkwi w niewinnym słówku „podczas" akcentującym koincydencję czasową między działaniem sprawcy a pełnieniem przez znieważonego obowiązków służbowych.
Przy założeniu, że w inkryminowany sposób mogły ucierpieć autorytet i godność obiektów zamachu, podstawowe pytanie brzmi: czy tempore actionis pełniły obowiązki służbowe? Niestety, bies nakrył ogonem scenariusz zajścia w stopniu uniemożliwiający ocenę, jaki był cel zakłóconej jazdy. Tym, którzy doszukują się w niniejszym tekście drugiego dna, spokojnie wytłumaczmy, iż obowiązkiem służbowym funkcjonariusza publicznego jest to, co według prawa czynić on musi, nie zaś coś, co mu wolno w ramach VIP-owskich forów. Pozostałe wątpliwości niech wyjaśni niedowiarkom egzegeza konstytucji, ustawy z 9 maja 1996 r. o wykonywaniu mandatu posła i senatora (DzU z 2016 r., poz. 1510) oraz sejmowej uchwały z 30 lipca 1992 r. – regulamin Sejmu RP (MP z 2012 r., poz. 32, z późn. zm.). Przy okazji przekonają się, że nie może być również mowy, by suponowane czyny pozostawały, jak życzy sobie art. 226 § 1 k.k., w związku z jakimikolwiek czynnościami służbowymi.
Porównywalnym produktem obojętności niektórych jurystów wobec sztuki czytania jest zarówno część normatywna, jak i uzasadnienie projektu ustawy o zmianie ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa oraz niektórych innych ustaw, w redakcji z 23 stycznia 2017 r., dostępnego na stronach: www.rcl.gov.pl. Szczególnie w części rewolucjonizującej wybór członków KRS z grona sędziów. Od tego momentu autorka błaga o zachowanie powagi, ponieważ wkracza na obszar, na którym tropią miny nie tylko krytycy projektu, lecz także wszelkiej maści frustraci. Uważa przy tym, że przed ewentualną polemiką z jej punktem widzenia wypadałoby uzbroić się w wiedzę utrwaloną w bardzo przystępnej książce pióra prof. L. Morawskiego „Zasady wykładni prawa", Toruń 2010, wyd. II, którego to dzieła zgoła nie wypada nie znać, gdy chce się serio dyskutować o znaczeniu przepisów prawa.