Czym się różni chiński student od studenta polskiego

Usilnie proszę przeczytać projekt nowelizacji ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa. I zagrzmieć, że proponuje on rozwiązania wbrew prawu. Póki jest co ratować.

Aktualizacja: 28.02.2017 08:56 Publikacja: 27.02.2017 19:21

Czym się różni chiński student od studenta polskiego

Foto: 123RF

Ponad pół wieku temu krążył taki oto nie najwyższych lotów kalambur. Zaczynał się od pytania: Czym się różni student chiński od polskiego? Odpowiedź brzmiała: Niczym. Jeden i drugi mao czyta.

Dziś tę grę słów uznano by za niestosowną, z różnych zresztą przyczyn. Problem sprowadza się jednak do tego, że czytanie, zwłaszcza treści obszerniejszych niż e-maile czy tweety, raczej nie jest pasją większości społeczeństwa. Nie wyłączając poletka prawniczego. Rzesze studentów, chociażby z uniwersyteckich wydziałów prawa, zadowalają się powielanymi wyimkami ze sztampowych, byleby tolerowanych przez egzaminatora skryptów. Mnożący się w postępie geometrycznym znawcy prawa więcej czasu niż w bibliotece spędzają w internecie, wychwytując przeniesienia myszką w przypisy swych nudnych dysertacji. Tonącym w aktach sędziom i prokuratorom często nie starcza czasu nawet na buszowanie w sieci. Argumenty na poparcie forsowanego poglądu czerpią wtedy z głowy, czyli – jak kpią prześmiewcy – z niczego. Polityków, w tym parlamentarzystów oraz oficjeli ze struktur rządowych nie warto ruszać. Jasne, że jedyne, co w ciągu doby zdołają przeczytać od A do Z, to odgórne wytyczne, zalecenia lub bryki wystąpień, swoich lub szefowskich, w głodnych nowości mediach.

Co za paskudny fach

Aby zaciekawić czytelników, dajmy tym razem pokój wyobraźni. Zerknijmy lepiej na pierwsze enuncjacje o przedmiocie śledztwa wszczętego w reakcji na zamieszanie przy wjeździe konwoju VIP-ów na Wzgórze Wawelskie 18 grudnia 2016 r. Podano, że prokuratura bada trzy wątki, z których pierwszy dotyczy znieważenia dwóch wysokich funkcjonariuszy publicznych podczas i w związku z pełnieniem obowiązków służbowych, przeto publicznoskargowego przestępstwa określonego w art. 226 § 1 k.k. Co za paskudny fach! Brakuje wolnej chwili na sen, a co dopiero na wertowanie słowników ojczystego języka. Mniejsza o formę wyrazu, w której upatruje się zniewagi. Diabeł tkwi w niewinnym słówku „podczas" akcentującym koincydencję czasową między działaniem sprawcy a pełnieniem przez znieważonego obowiązków służbowych.

Przy założeniu, że w inkryminowany sposób mogły ucierpieć autorytet i godność obiektów zamachu, podstawowe pytanie brzmi: czy tempore actionis pełniły obowiązki służbowe? Niestety, bies nakrył ogonem scenariusz zajścia w stopniu uniemożliwiający ocenę, jaki był cel zakłóconej jazdy. Tym, którzy doszukują się w niniejszym tekście drugiego dna, spokojnie wytłumaczmy, iż obowiązkiem służbowym funkcjonariusza publicznego jest to, co według prawa czynić on musi, nie zaś coś, co mu wolno w ramach VIP-owskich forów. Pozostałe wątpliwości niech wyjaśni niedowiarkom egzegeza konstytucji, ustawy z 9 maja 1996 r. o wykonywaniu mandatu posła i senatora (DzU z 2016 r., poz. 1510) oraz sejmowej uchwały z 30 lipca 1992 r. – regulamin Sejmu RP (MP z 2012 r., poz. 32, z późn. zm.). Przy okazji przekonają się, że nie może być również mowy, by suponowane czyny pozostawały, jak życzy sobie art. 226 § 1 k.k., w związku z jakimikolwiek czynnościami służbowymi.

Porównywalnym produktem obojętności niektórych jurystów wobec sztuki czytania jest zarówno część normatywna, jak i uzasadnienie projektu ustawy o zmianie ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa oraz niektórych innych ustaw, w redakcji z 23 stycznia 2017 r., dostępnego na stronach: www.rcl.gov.pl. Szczególnie w części rewolucjonizującej wybór członków KRS z grona sędziów. Od tego momentu autorka błaga o zachowanie powagi, ponieważ wkracza na obszar, na którym tropią miny nie tylko krytycy projektu, lecz także wszelkiej maści frustraci. Uważa przy tym, że przed ewentualną polemiką z jej punktem widzenia wypadałoby uzbroić się w wiedzę utrwaloną w bardzo przystępnej książce pióra prof. L. Morawskiego „Zasady wykładni prawa", Toruń 2010, wyd. II, którego to dzieła zgoła nie wypada nie znać, gdy chce się serio dyskutować o znaczeniu przepisów prawa.

Odkodowywanie norm

I tak, załogę oblężonej strażnicy niezależności sądów i niezawisłości sędziów art. 187 ustawy zasadniczej normuje w ust. 1 następująco. W pierwszej grupie umieszcza – umownie nazywając – członków zastanych lub przejmowanych w osobach pierwszego prezesa SN, MS i prezesa NSA oraz osobę powołaną przez prezydenta RP (pkt 1). Do drugiej grupy trafia 15 członków wybranych spośród sędziów SN, sądów powszechnych, administracyjnych i wojskowych (pkt 2). W trzeciej grupie goszczą czterej członkowie wybrani przez Sejm spośród posłów oraz dwaj – przez Senat spośród senatorów (pkt 3). Fundamentalny problem polega na odkodowaniu norm zawartych w ust. 4 in fine tegoż artykułu o charakterze prawnoustrojowych wskazań, jak uregulować – uwaga – wybór członków KRS w ustawie zwykłej.

Są to trzy normy, które przepis ten, jeśli się go czyta z uwzględnieniem wszystkich jednostek redakcyjnych art. 187 konstytucji, recytuje bez zająknięcia. Pierwsza stanowi, że mimo różnej proweniencji członkowie KRS są równi, czego nie zmienia obowiązek wyłonienia, swoimi siłami z własnego ogródka, przewodniczącego i dwóch wiceprzewodniczących (ust. 2). Stosownie do drugiej normy ustawie porucza się regulację wyboru członków będących nie tylko sędziami spoza pierwszej grupy, ale i posłami i senatorami. Trzecia norma przesądza, iż wybór członków ze zbiorowości sędziów wszelkich sądów powinien odbywać się bez udziału Sejmu i Senatu, jak też innych organów państwa. Rozstrzyga o tym argumentacja a rubrica, którą prof. L. Morawski jakże trafnie zamknął w regule wykładniczej w brzmieniu: „Przepisy prawne należy interpretować, biorąc pod uwagę ich miejsce w systematyce zewnętrznej i wewnętrznej aktu prawnego" (op. cit., s. 152). Chodzi o to, że – jak sygnalizowano – już na poziomie prawa ustrojowego obu izbom parlamentu powierzono zajęcie się kandydatami na członka KRS wyłącznie z własnego kręgu, przy czym hipoteza, jakoby – z braku wyraźnego wyłączenia w ust. 4 art. 187 konstytucji – władzę ustawodawczą można by zatrudnić także przy wyborze kandydatów w togach sędziowskich mocą ustawy, byłaby nie do pogodzenia z zasadą trójpodziału i równowagi władz publicznych w ujęciu art. 10 konstytucji.

A ponadto z normą dookreślającą tę zasadę w odniesieniu do sądów, ustanowioną w art. 173 konstytucji, w myśl której sądy, podobnie jak trybunały, są władzą odrębną i niezależną od innych władz. Istnienie takich norm w rozważanym zakresie znaczy tyle, że z woli ustrojodawcy wybór sędziów na członków KRS następuje w łonie władzy sądowniczej. To dlatego, nie zaś dla fantazji, w obowiązujących przepisach art. 11–13 ustawy z 12 maja 2011 r. o KRS (DzU z 2016 r., poz. 976; dalej: u.k.r.s.) wyboru tego dokonują odpowiednie ciała reprezentujące, bezpośrednio lub pośrednio, wszystkich sędziów danego sądu bądź sądów danego rodzaju lub szczebla organizacyjnego.

Skok na bank

Tymczasem projektodawca nie dość, że zamknął oczy na normatywne otoczenie art. 187 ust. 4 konstytucji, to jeszcze usiłuje wmówić opinii publicznej, i to od razu w czasie przeszłym, iż dotychczasowy model kształtował – verba auctoris – „cenzus wyborczy w postaci zajmowanego aktualnie stanowiska służbowego, który pozostaje w opozycji do wynikającej z Konstytucji RP zasady równości". Pragnąc przeciągnąć na swą stronę część elektoratu, która nie pojmie tej delficzczyzny, model ów miażdży się niesprawdzalnym zarzutem, że niby „powodował wypaczenie sposobu wyboru i reprezentacji sędziów sądów powszechnych".

Równie patetycznie formułuje się cel rewolucji, po czym butnie oznajmia się, że najlepszym rozwiązaniem byłby proces wyboru otwierany obwieszczeniem marszałka Sejmu o zwalnianym przez sędziego miejscu w KRS, z finałem w głosowaniu sejmowym. Po drodze, jak sylabizują projektowane przepisy art. 11–12 u.k.r.s. (art. 13 kończy w koszu), w ciągu 30 dni od publikacji obwieszczenia w Monitorze Polskim kandydatury na członków KRS zgłaszałoby Prezydium Sejmu albo co najmniej 50 posłów. Adresatem zgłoszenia czyni się marszałka Sejmu. To on zdecyduje, która kandydatura będzie godna przedstawienia Wysokiej Izbie, procedując sam ze sobą. Jedno, co bezwarunkowo by musiał, to lektura fakultatywnych rekomendacji dla zgłoszonych kandydatur autorstwa stowarzyszeń zrzeszających sędziów. Rolę wisienki na tym torcie spełniałby ustawowy mechanizm wygaszenia mandatów wszystkich 15 sędziowskich członków KRS po upływie 30 dni od daty wejścia w życie nowelizacji (art. 5 najnowszej wersji projektu). Co tam kolizja z art. 187 ust. 3 konstytucji, który ustala, że kadencja wybranych członków KRS trwa cztery lata! Całość mówi sama za siebie: skok na bank bardziej niż doskonały.

Pamiętając o losach ostatnich reform ustrojowych w granicach trzeciej władzy oraz na jej obrzeżach, przychodzi zaryzykować apelem do autorytetów w dziedzinie teorii prawa. Szanowni Państwo, wspomniany wcześniej panie profesorze. Usilnie proszę przeczytać chociaż ten projekt. I zagrzmieć, że proponuje on rozwiązania wbrew prawu. Póki jest co ratować. Może wreszcie się ktoś opamięta, pokłoni się uniwersalnym kanonom demokratycznego państwa prawa zadekretowanym w art. 2 konstytucji. Żaden z nich nie dzieli przecież narodu na suwerena oraz niechcianą resztę specjalnej troski.

PS Powyższe słowa napisałam z troski o jutro polskiego wymiaru sprawiedliwości, w oczekiwaniu na głos z jego strony, wierząc, że dzieła prawnicze tworzy się nie tylko dla sławy czy honorariów.

Autorka jest prokuratorem Prokuratury Generalnej w stanie spoczynku

Ponad pół wieku temu krążył taki oto nie najwyższych lotów kalambur. Zaczynał się od pytania: Czym się różni student chiński od polskiego? Odpowiedź brzmiała: Niczym. Jeden i drugi mao czyta.

Dziś tę grę słów uznano by za niestosowną, z różnych zresztą przyczyn. Problem sprowadza się jednak do tego, że czytanie, zwłaszcza treści obszerniejszych niż e-maile czy tweety, raczej nie jest pasją większości społeczeństwa. Nie wyłączając poletka prawniczego. Rzesze studentów, chociażby z uniwersyteckich wydziałów prawa, zadowalają się powielanymi wyimkami ze sztampowych, byleby tolerowanych przez egzaminatora skryptów. Mnożący się w postępie geometrycznym znawcy prawa więcej czasu niż w bibliotece spędzają w internecie, wychwytując przeniesienia myszką w przypisy swych nudnych dysertacji. Tonącym w aktach sędziom i prokuratorom często nie starcza czasu nawet na buszowanie w sieci. Argumenty na poparcie forsowanego poglądu czerpią wtedy z głowy, czyli – jak kpią prześmiewcy – z niczego. Polityków, w tym parlamentarzystów oraz oficjeli ze struktur rządowych nie warto ruszać. Jasne, że jedyne, co w ciągu doby zdołają przeczytać od A do Z, to odgórne wytyczne, zalecenia lub bryki wystąpień, swoich lub szefowskich, w głodnych nowości mediach.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Dziś cisza wyborcza jest fikcją
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Reksio z sekcji tajnej. W sprawie Pegasusa sędziowie nie są ofiarami służb
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Ideowość obrońców konstytucji
Opinie Prawne
Jacek Czaja: Lustracja zwycięzcy konkursu na dyrektora KSSiP? Nieuzasadnione obawy
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Prawne
Jakubowski, Gadecki: Archeolodzy kontra poszukiwacze skarbów. Kolejne starcie