Dlatego zgadzam się z prezesem Jarosławem Kaczyńskim, który w jednym z wywiadów stwierdził, że frankowicze w sporach z bankami powinni wziąć sprawy w swoje ręce, występując na drogę sądową. Jak istotna była to wypowiedź, pokazała reakcja giełdy. Zaraz po niej walory frankowych banków zaczęły rosnąć.
Niestety, emocje, polityka i niepewność w tej sprawie są niekorzystne dla wszystkich. Konsumentów, którzy ciągle nie wiedzą, co począć, bo politycy obudzili w nich nadzieje podczas kampanii wyborczej. Banków, które działają w niepewnym otoczeniu, co nie jest dobre dla ich stabilności. I samych polityków, którzy przez część obywateli są krytykowani za nieuzasadnioną deklarację pomagania z ich podatków „chciwej" grupie innych, a przez drugą część – za mało energiczne działania wobec banków.
Taka sytuacja na dalszą metę jest nie do utrzymania.
Zgadzam się z Jarosławem Kaczyńskim jako frankowicz, który przez nieznajomość działania instrumentów finansowych dał się uwieść kuszącej reklamie i namowom pracowników banków. Wychodzę jednak z założenia, że każdy jest kowalem własnego losu i powinien ponosić konsekwencje swoich wyborów czy braku wiedzy. Finansowanie tych błędów z pieniędzy podatników wydaje mi się niemoralne.
Dyskusja, czy i co państwo ma w takiej sytuacji zrobić, trwa dość długo i chyba na obecnym etapie nie satysfakcjonuje nikogo. Być może to, co napiszę, jest uproszczeniem, ale nabieram coraz większego przekonania, że problem frankowiczów może być rozwiązany na drodze sądowej znacznie skuteczniej niż przez ustawodawcę. Na podobnej zasadzie jak rozwiązany został problem reprywatyzacji (abstrahując od afery w stolicy), gdy państwo przez całe lata nie było w stanie stworzyć stosownej ustawy.