Przy ostatnich zmianach na kierowniczych stanowiskach w trzech sądach Ministerstwo Sprawiedliwości podało, że np. Sąd Rejonowy w Warszawa-Śródmieście zajął 289. pozycję w rankingu wszystkich sądów rejonowych w Polsce oraz 306. miejsce pod względem opanowania wpływu spraw. Był więc na szarym końcu. Sądy przy swej specyfice i szczególnej roli w państwie w istotnej części są organizacjami obracającymi dużymi pieniędzmi i zarządzającymi licznymi kadrami. Tyle że inaczej niż przedsiębiorcy, a nawet notariusze czy komornicy nie muszą walczyć na rynku o klienta, o przetrwanie. Dobrze więc, że zaczęto się przyglądać, jak są zarządzane, gdyż tam tkwią ogromne rezerwy i zapewne było wiele marnotrawstwa.

W każdym jednak rankingu ktoś jest na początku, a ktoś na końcu. Należy wierzyć, że ministerialne badania uwzględniają specyfikę poszczególnych sądów, zwłaszcza w dużych miastach, ich stan kadrowy. Nie miejmy oczywiście złudzeń, że same zmiany kadrowe zastąpią inne niezbędne reformy, jak usprawnienie procedur sądowych, odciążenie sądów, wręcz wyrzucenie z nich najmniej ważnych spraw czy zniechęcenie do ich wytaczania, choćby poprzez odpowiednie opłaty sądowe. Ministerstwo Sprawiedliwości je rozpoczęło, miejmy nadzieję, że starczy mu wytrwałości, gdyż wymiar sprawiedliwości nie powinien być rynkiem dla prawniczych i kwasiprawniczych zastępów, ale służyć rozwiązywaniu sporów najlepiej jak najmniejszym kosztem. Właśnie jest czas na takie zdecydowane reformy. Sprzyja im zwłaszcza koniunktura gospodarcza, gdyż wtedy spada liczba spraw nie tylko gospodarczych, ale cywilnych oraz karnych, po prostu w czasach prosperity mniej jest przestępstw.

Osobiście przypuszczam, że poprawa wydajności sądów jest w zasięgu ręki, być może po raz pierwszy od przemian ustrojowych. Gdyby się jednak okazało, że nie nastąpiła, to by znaczyło, że przyczyny hamujące sądownictwo są głębsze, i nie zostały wciąż zdiagnozowane. Na razie jednak bądźmy dobrej myśli.