Zewsząd odzywają się głosy oburzenia, że prokuratura traci najlepszych, najbardziej doświadczonych śledczych. A ich brak może skomplikować najważniejsze polskie śledztwa oraz zahamować ważne procesy. Co więcej, tych doświadczonych mają teraz zastąpić „polityczni nominaci" gotowi służyć nowej władzy, która zamierza traktować prokuraturę jak narzędzie walki politycznej.
Ostatnim zatem niezłomnym nie pozostaje nic innego, jak udać się na dumne wygnanie – stan spoczynku, czyli dobrze płatną prokuratorską emeryturę. Tym ludziom po prostu nie pozostawiono wyboru – przeczytałem w jednej z gazet.
Uderzenie w tego rodzaju ton, snucie wizji zbliżającego się kataklizmu jest mocno przesadzone, a może wręcz chybione. Jest też nieuczciwe wobec kilku tysięcy prokuratorów, głównie tych z młodszego pokolenia, którzy zostają na posterunku, nie rzucają prokuratorskich tog, aby wybrać bardziej intratny zawód notariusza czy adwokata.
Paradoksalnie fala odejść wywołana reformą ma moc oczyszczającą i mam nadzieję, że to początek ostatecznego rozprawienia się z hodowanymi przez całe dekady patologiami.
Tą wyhodowaną patologią jest rozbudowany do granic absurdu prokuratorski korpus urzędniczo-nadzorczy. Dziś na 6-tysięczną populację prokuratorską zamykaniem przestępców zajmuje się najwyżej 60 proc. Reszta to nadzorcy, administratorzy, spece od zagadnień statystycznych, różnego rodzaju delegaci. Warto zilustrować ten fenomen przykładami. Otóż w jednej z prokuratur np. szefem departamentu zamówień publicznych jest doświadczony prokurator. Szczęśliwy człowiek, który oprócz wysokiego prokuratorskiego uposażenia pobiera równie wysoki dodatek funkcyjny. Oczywiście, żadnych śledztw nie prowadzi od lat, ciężką służbę pełni na innym odcinku. Dlaczego przetargami ma się zajmować osoba, która za pieniądze podatników została wykształcona (i nadal jest opłacana), aby zamykać przestępców, a nie zwykły urzędnik, specjalista od przetargów?