Polskie sądownictwo niewątpliwie wymaga reformy. Pamiętać przy tym należy, że wymiar sprawiedliwości to wyjątkowo delikatny mechanizm, który łatwo popsuć, a trudno naprawić. Sądy apelacyjne działają w nim wyjątkowo sprawnie.
Tymczasem jednym z pomysłów przedstawionych przez nową ekipę Ministerstwa Sprawiedliwości jest uproszczenie struktury wymiaru sprawiedliwości i likwidacja sądów apelacyjnych. Mają pozostać tylko sądy rejonowe i okręgowe. Projekt ten może mieć tak daleko idące konsekwencje, że przypomnieć trzeba, jaka była idea wprowadzenia do struktury sądownictwa sądów apelacyjnych. Zostały ustanowione w 1990 r. i rozpoczęły działalność w październiku tegoż roku. Autorzy reformy chcieli wprowadzić szczebel pośredni pomiędzy sądami wojewódzkimi i Sądem Najwyższym i odciążyć go od rozpatrywania rewizji (ówczesna nazwa apelacji), a pozostawić mu jedynie rozpatrywanie rewizji nadzwyczajnych oraz ogólny nadzór nad orzecznictwem sądowym.
Z kolei po wprowadzeniu modelu opartego na apelacji i kasacji początkowo przewidywano, że sądy apelacyjne będą sądami kasacyjnymi dla spraw drobnych. Z tego, jak wiadomo, nic nie wyszło i reforma została przerwana w połowie.
Od czasu wprowadzenia sądów apelacyjnych minęło 25 lat – wystarczająco dużo do oceny zarówno mocnych, jak i słabych ich stron. W mojej ocenie wyróżniają się znacznie wyższym niż w sądach niższych instancji profesjonalizmem, ale także umiejętnością dostrzeżenia w sprawach strony ludzkiej i dokonywania wykładni przepisów zgodnie z poczuciem sprawiedliwości. Jest to zapewne związane z ogromnym doświadczeniem życiowym sędziów oraz ich pozytywną selekcją. Do sądu apelacyjnego z reguły są powoływani ci sędziowie sądów okręgowych, których orzecznictwo szczególnie się wyróżnia i którzy tym samym udowodnili, że potrafią łączyć kunszt prawniczy z poczuciem sprawiedliwości. Cechami tymi, to pewne, powinni się wykazywać wszyscy sędziowie w Polsce. W teorii oczywiście, bo w obecnym systemie powoływania sędziów można co najwyżej w jakimś stopniu weryfikować wiedzę kandydatów, ale już nie ich doświadczenie życiowe i umiejętność wyważania tego, co słuszne, i tego, co sprawiedliwe. W praktyce sędziowie sądów rejonowych i okręgowych raczej trzymają się litery prawa, a jeżeli już od niej odchodzą, to nie zawsze potrafią odnaleźć w dżungli argumentów najsprawiedliwsze rozwiązanie. To jest bowiem sztuka przychodząca z latami praktyki sędziowskiej. Pozytywnie też oceniam szybkość działania sądów apelacyjnych – z reguły orzeczenia zapadają w nich znacznie szybciej niż w sądach niższych instancji.
A słabe strony? Wciąż niewystarczający jest personel wsparcia sędziów. Bardzo często orzeczenia leżą tygodniami niewykonane albo akta niewysłane, bo sekretariat nie ma mocy przerobowych. Sędziowie są też obciążeni pisaniem uzasadnień w prostych, ale długotrwałych sprawach. Mogliby to robić asystenci, ale tych też chronicznie brakuje. Nadto postulować można, aby nowo przywróceni asesorzy sądowi swoją karierę zaczynali nie w sądach rejonowych, gdzie są zdani sami na siebie, a sprawy wcale nie są proste, tylko w sądach apelacyjnych. Składy są przecież trzyosobowe: jest referent, przewodniczący i trzeci sędzia, którym mógłby być asesor i do którego należałoby także przygotowanie pisemnego uzasadnienia. Asesor jednocześnie byłby pełnoprawnym członkiem składu orzekającego, ale i uczyłby się od swoich bardziej doświadczonych kolegów, a pisząc uzasadnienia, odciążałby ich od pracy, która wymaga w mniejszym stopniu wiedzy doświadczonego sędziego, a w większym czasu.