Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, jak istotną rolę w funkcjonowaniu trzeciej władzy odgrywa Krajowa Rada Sądownictwa. Obok przedstawiania prezydentowi kandydatów na stanowiska sędziowskie wypowiada się publicznie w imieniu całego środowiska, a także zgłasza skargi konstytucyjne. Nic więc dziwnego, że przedstawiony ostatnio przez ministra Zbigniewa Ziobrę projekt zmian wzbudził w środowisku duże zainteresowanie i równie duże kontrowersje.
W wyborach miało być więcej demokracji
Dotychczasowe zasady przewidywały, że poszczególne grupy sędziów mają z góry określoną reprezentację w KRS. Reprezentację – trzeba podkreślić – nierówną pod względem wagi głosu poszczególnych grup sędziowskich. Wyraźnie preferowani są sędziowie wyższych szczebli, podczas gdy rejonowi, stanowiący 75 proc. korpusu sędziowskiego i rozpoznający około 90 proc. spraw, mieli w ostatnich 27 latach tylko czterech przedstawicieli w Radzie.
W dodatku wybory spośród sędziów okręgowych i rejonowych zostały w ostatnich latach zdominowane przez osiem apelacji (oprócz Warszawy, Szczecina i Białegostoku), których delegaci mają większość wśród elektorów. Od 2006 r. członkami KRS z grupy sędziów okręgowych i rejonowych są przedstawiciele tych samych dominujących apelacji. Inni kandydaci regularnie z nimi przegrywają. Regułą jest też wybór danego członka KRS na drugą kadencję – w tym stuleciu tylko raz stało się inaczej.
Nic więc dziwnego, że sędziowskie „doły", reprezentowane m.in. przez Stowarzyszenie Iustitia, postulowały demokratyzację procesu wyborczego.
Na niedemokratyczny tryb wyboru członków KRS zwróciła uwagę uchwała przyjęta przez przedstawicieli sędziów 26 lutego 2014 r., która notabene nie została dotychczas wprowadzona w życie. Również w uchwale Nadzwyczajnego Kongresu Sędziów Polskich z 3 września 2016 r. zwrócono uwagę na potrzebę demokratyzacji zasad wyboru Rady.