Ostatnie tygodnie okazały się bardzo gorące dla Sądu Apelacyjnego w Krakowie. Najpierw funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego zatrzymali, a potem sąd aresztował cztery osoby z kierownictwa SA i kontrahentów, z którymi sąd podpisywał umowy na różnego rodzaju fikcyjne usługi. Doszło tam do korupcji i wyłudzeń na kwotę ponad 10 mln zł.

Początkowo chodziło jedynie o część gospodarczą sądu, czyli niesędziów. Dzień później doszło jednak do przeszukania w mieszkaniu i gabinecie prezesa tamtejszego sądu. Tuż po tym Prokuratura Krajowa w specjalnym komunikacie poinformowała o powodach przeszukania.

Dalsze informowanie o postępach w sprawie przejęło Ministerstwo Sprawiedliwości. Zbigniew Ziobro odsunął prezesa od zarządzania sądem i natychmiast – jeszcze tego samego dnia – zwrócił się do Krajowej Rady Sądownictwa o zgodę na jego odwołanie. W związku z ustaleniami prokuratora regionalnego w Rzeszowie i CBA, z których wynika, że prezes mógł dokonać czynów przestępczych godzących w powagę sądu i istotne interesy służby oraz podważających społeczne zaufanie do całego wymiaru sprawiedliwości – brzmiało oficjalne uzasadnienie. Rada nie zdążyła się zebrać, ale prezes sam ustąpił.

W specjalnie wydanym oświadczeniu napisał, że robi to dla dobra sądu. Zauważył, że publicznie formułuje się przeciwko niemu ciężkie zarzuty, ale w komunikatach ministerstwa, prokuratury czy CBA nie podaje się żadnych konkretnych faktów, do których mógłby się odnieść, co utrudnia mu obronę. I w tej sprawie trudno się z nim nie zgodzić. Nie ma nic gorszego niż ferowanie wyroków przed zamknięciem sprawy i skazywanie ludzi zawczasu na społeczne potępienie. Od dowiedzenia winy jest prokuratura, a od wydania wyroku niezawisły sąd. Czasem warto poczekać.