W miniony czwartek przywódcy krajów UE przyjęli deklarację, która pozbawia złudzeń Ukraińców na integrację z Unią nawet w dalekiej perspektywie. W wyniku szantażu Holendrów uznano, że układ stowarzyszeniowy, za który ginęli ludzie na Majdanie, na którego wynegocjowanie poświęcono siedem lat i którego wprowadzenie w życie zajmie drugie tyle, nie przybliża Ukrainy do statusu kraju kandydackiego. A jeśli tak, to nie bardzo wiadomo, co miałoby do tego przybliżać. Tym bardziej że Bruksela nie zwiększy (bardzo skromnej) pomocy dla naszego wschodniego sąsiada, nie przyzna jego obywatelom prawa do pracy i nie udzieli mu wojskowej pomocy. Ukraina, która zapłaciła za marzenie o Europie utratą Krymu i Donbasu i gdzie poziom życia spadł już poniżej Maroka, za nagrodę pocieszenia ma przyjąć zniesienie w marcu wiz turystycznych do Unii, choć pod surowymi warunkami. To przywilej, który od lat ma choćby niemal cała Ameryka Łacińska.

Od upadku komunizmu polskie rządy starały się wspierać ukraińskie dążenie do integracji z Unią. To był jeden z fundamentów naszej polityki zagranicznej, sposób na odsunięcie od naszych granic rosyjskiego imperium. Dlaczego zatem w ciągu kilku godzin w Brukseli polska premier zgodziła się na takie ustępstwo?

Polska zaczęła tracić wpływ na politykę Unii wobec Ukrainy trzy lata temu, gdy Rosja zareagowała na Majdan agresją. Dopóki lansowane przez Warszawę i Sztokholm Partnerstwo Wschodnie było niewinnym projektem „poszerzenia strefy wolności", Niemcy i Francuzi godzili się zostawić stosunki Europy z Kijowem w polskich rękach. Gdy jednak Rosja przystąpiła do wojny, przejęli ster negocjacji z Kremlem. Mimo wszystko Polska zachowała wpływ na warunki wprowadzenia w życie umowy stowarzyszeniowej. Na szczycie Partnerstwa Wschodniego w 2015 r. co prawda nie udało się przeforsować obietnicy członkostwa, ale układ stowarzyszeniowy miał przekształcić Ukrainę w państwo „dojrzałe" do wstąpienia w przyszłości do Unii.

Były to jednak czasy, kiedy dzięki wsparciu Niemiec i Francji w ramach Trójkąta Weimarskiego Polska mogła przeforsować w Radzie UE korzystne dla Ukraińców rozwiązanie. To już przeszłość. Dziś Polska nie ma w Brukseli partnerów z pierwszej ligi. Nie tylko Francuzi odwrócili się od nas plecami, a Niemcy zachowują dystans, ale ze wspieraniem Ukrainy dali sobie spokój zawiedzeni słabym postępem ukraińskich reform Szwedzi. Londyn zaś pogrążył się w problemach Brexitu. Nawet w Grupie Wyszehradzkiej nie możemy liczyć na wsparcie polityki wschodniej, skoro premierzy Węgier i Słowacji nie kryją słabości do Władimira Putina. Pozostają, jako sojusznicy, kraje bałtyckie, które zrobią wszystko, aby oddalić ryzyko rosyjskiej agresji. Ale ich głos w Radzie UE waży zbyt mało, aby zmienić strategiczne decyzje na szczycie. Na forum Unii Polska stała się dla Ukraińców w znacznym stopniu bezużyteczna. Pytanie, kiedy zdadzą sobie z tego ostatecznie sprawę.

masz pytanie, wyślij e-mail do autora: jedrzej.bielecki@rp.pl