Wszyscy zadają sobie pytanie o przyczyny rekonstrukcji rządu. Dlaczego Jarosław Kaczyński zamienił Beatę Szydło na Mateusza Morawieckiego?
Wytłumaczenia są dwa: wewnętrzne i zewnętrzne. O tym pierwszym już pisałem na łamach „Rzeczpospolitej": winą Szydło były... wysokie, nieakceptowalne dla prezesa PiS, notowania w sondażach. Utrzymywała ona osobistą popularność, a także pomagała utrzymać znaczące poparcie dla swojego gabinetu. Gdyby to trwało do 2019 roku i pozwolił PiS wygrać, byłoby oczywiste, że to jej osobista zasługa, a nie Kaczyńskiego. To sytuacja, do której nie mógł on dopuścić.
Jarosław Kaczyński nie pozwala na wyrośnięcie wokół sobie żadnej gwiazdy. Gdy tylko ktoś taki się pojawia, musi zostać zanihilowany. Tak było ze wszystkimi pisowskimi delfinami i ze wszystkimi, którym wydawało się, że mogą bezkarnie być bardziej popularni niż prezes tej partii.
Szydło z każdym dniem stawała się twarzą „dobrej zmiany". A Kaczyński nie chciał być Helmutem Kohlem, który przy jakimś potknięciu zostanie wyeliminowany przez swoją Angelę. Sojusz Szydło i Dudy bowiem byłby dla niego śmiertelnym zagrożeniem. Taka inicjatywa byłaby dla PiS groźniejsza niż wszystkie poprzednie frondy w tej partii. I co z tego, że Szydło o tym nawet nie śniła? Wystarczyło, że śnił Kaczyński.
Co do przyczyn zewnętrznych to wydaje się, że prezes PiS zrozumiał, iż dotychczasowa tolerancja dla jego brewerii kończy się i najważniejsi gracze w UE mają już dość tego, co dzieje się nad Wisłą. Ostatecznie przekonał Kaczyńskiego do tej tezy... Donald Tusk. A konkretnie jego tweet, bardzo ostro atakujący rząd dobrej zmiany. Prawdopodobnie nie był to początek kampanii prezydenckiej byłego szefa PO, jak większość z nas myślała, ale wyraz tego, że po raz kolejny wpisuje się w mainstream europejski i wciąż chce w nim płynąć. Pisząc tego tweeta, daleko przekraczającego granice wyznaczone dla szefa RE, Tusk musiał wiedzieć, że nie spotka go za to reprymenda. Że właśnie teraz może sobie na to pozwolić, bo zmienił się klimat wokół Polski i UE rozpoczyna okres ostrzejszego kursu.