Andrzej Szahaj: Turbokapitalizm i zwycięstwo kłamstwa

Uznanie, że zarabianie pieniędzy usprawiedliwia wszystko, doprowadziło do dewaluacji wartości z prawdą na czele.

Aktualizacja: 07.12.2016 18:06 Publikacja: 06.12.2016 18:18

Donald Trump

Donald Trump

Foto: AFP

Nie przesadzę, jeśli powiem, że wygrana Donalda Trumpa w wyborach w USA była dla wielu szokiem. Zadziwienie wzbudziło przede wszystkim skuteczne posługiwanie się przez niego kłamstwem. W tym kontekście wielu komentatorów zaczęło mówić o postprawdzie, mniej lub bardziej świadomie odwołując się do dosyć dawno opublikowanej książki Ralpha Keyesa „Era post-prawdy: nieszczerość i oszustwo we współczesnym życiu".

Ku systemowi amoralnemu

Rodzi się oczywiste pytanie, jak mogło dojść do sytuacji, w której kłamstwo się opłaciło. Do sytuacji, która podważa cały ład moralny zachodniego świata zbudowany na poszanowaniu prawdy i potępieniu kłamstwa.

Nie ma tu nic do rzeczy fakt, że i wcześniej w polityce kłamstwo było czasami nagradzane powodzeniem, albowiem chyba nigdy jego nagromadzenie i intensywność nie były tak duże jak dziś, przynajmniej jeśli chodzi o kraje tzw. wolnego świata (w krajach totalitarnych jest ono wszak na porządku dziennym).

Teza, którą chciałbym postawić, brzmi następująco: bezwstydny tryumf kłamstwa to pokłosie kilkudziesięcioletnich rządów systemu turbokapitalizmu, który czyniąc z zysku amoralne i jedyne kryterium sukcesu, doprowadził do rozpowszechnienia się przekonania, iż cel (zysk) uświęca środki, i oswoił wielu ludzi z kłamstwem.

Kompletne odejście kapitalizmu od jakiejkolwiek moralności, uznanie, że zarabianie pieniędzy rozgrzesza ze wszystkiego zarówno jednostki („chciwość jest dobra"), jak i całe instytucje („udziałowcy domagają się zysków") doprowadziło do dewaluacji tradycyjnie uznawanych wartości z prawdą na czele. Gdy masowo zaczęły kłamać banki, instytucje nominalnie zaufania społecznego, starając się naciągnąć swych klientów, gdy w błąd zaczęły wprowadzać reklamy, gdy kłamały spółki akcyjne, pompując swe wyniki finansowe, gdy pojawił się „kapitalizm drobnego druku", system, który uczynił z naciągania ludzi i czynienia ich frajerami swój sposób na sukces (nie ma dnia, aby prasa codzienna nie donosiła o nowych próbach narażania klientów na niepotrzebne koszty i naciągania na zbędne zakupy), wszelkie tradycyjne wartości poszły w odstawkę.

Kapitalizm, który wszak wyrósł z etycznych pobudek, tak dobrze widocznych jeszcze w pracach Adama Smitha czy zidentyfikowanych genialnie przez Maxa Webera w sławnej rozprawie „Etyka protestancka a duch kapitalizmu", począł niebezpiecznie ewoluować ku systemowi całkowicie amoralnemu. Ostatnie kilkadziesiąt lat jest tego, niestety, świadectwem. Szczególnie destrukcyjne okazało się usytuowanie poza dobrem i złem całej sfery internetu będącej w późnym kapitalizmie kluczowym obszarem gospodarczym ze względu na komercyjne znaczenie tworzenia i przekazywania informacji.

Uznanie, że o ile w tzw. realu trzeba się jeszcze hamować, o tyle w internecie wszystko już wolno, okazało się prowadzić do upowszechnienia się przekonania, iż słuszność jest zawsze po stronie tych, którzy zdobyli odpowiednio dużo lajków czy innych wyrazów aprobaty, choćby nawet pletli wierutne bzdury czy po prostu kłamali. Internet zaprojektowany jako sfera nieograniczonej wolności okazał się sferą nieograniczonej samowoli. Pokazało to, jak przenikliwe było przekonanie wielu filozofów, że absolutyzacja wolności prowadzi w ostateczności do zniewolenia przez głos większości (tego bali się m.in. wielcy filozofowie liberalni J.S. Mill i A. de Tocqueville).

Nieoczekiwane skutki totalnej wolności

U podstaw takiego zaprojektowania internetu legła ideologia libertarianizmu, czyli kult nieograniczonej wolności ocierający się o anarchizm, a zatem i uznanie państwa, prawa oraz wszelkich instytucji ponadjednostkowych za głównego wroga. Paradoksalnie, zdobyła ona szersze uznanie jako produkt uboczny lewicowego ruchu kontrkultury lat 60. XX w., choć sam libertarianizm kojarzony był dotąd z prawicą.

Twórcy sukcesu internetu to hipisi z Kalifornii. Postanowili rozwinąć system komunikacji sytuujący się poza mackami państwa i stanowiący bastion nieograniczonej wolności, o którą walczyli na kampusach uniwersytetów amerykańskich, głosząc hasło „zabrania się zabraniać".

Internet okazał się tymczasem, wbrew ich intencjom, niezwykle funkcjonalny dla korporacji, które szybko narodziły się w jego obrębie. Bez potrzeby zawracania sobie głowy moralnością mogły skapitalizować aktywność jednostek, czyniąc z nich darmowych pracowników, którzy każdym kliknięciem przyczyniają się do wzrostu ich zysków. Nauczyły się zarabiać na wszelkich treściach przekazów, prawdziwych i nieprawdziwych, być może nawet głównie na tych drugich, wedle zasady: jeśli kłamstwo sprzedaje się lepiej od prawdy, tym gorzej dla prawdy.

Co ciekawe, stopniowo potrafiły one uzupełnić ową wolność internetu rozwinięciem wysublimowanych narzędzi nadzoru i śledzenia (budowa profili osobowych na podstawie śledzenia poczynań w sieci, a następnie podsuwanie produktów i usług identyfikowanych jako trafiające w potrzeby internautów). Potrafiły zatem zarabiać na podtrzymywaniu wrażenia nieograniczonej wolności i swobody oraz na faktycznym manipulowaniu ludzkimi pragnieniami i potrzebami.

Wziąwszy pod uwagę to, że z komunikacji internetowej korzystają obecnie miliardy ludzi, korporacje te uzyskały faktyczną władzę, o której państwa mogą tylko pomarzyć (w moim przekonaniu wraz z innymi korporacjami tworzą one obecnie coś, co można by określić mianem „pluszowego totalitaryzmu korporacyjnego").

Jeśli do typowego dla internetu zarabiania na kłamstwie (a także np. zaszczuwania ludzi przez wyspecjalizowane firmy...) dodamy działający od dziesięcioleci przemysł reklamowy i marketingowy, który stał się całkowicie amoralnym narzędziem manipulacji; prasę tabloidową, która swój sukces także często zawdzięcza nie do końca prawemu moralnie postępowaniu, oraz grzechy innych mediów (telewizja!) przeciwko przyzwoitości objawiające się czymś, co swego czasu nazwałem „kulturą upokarzania" – uzyskamy smutny obraz świata, w którym kłamstwo i manipulacja stały się czymś powszechnym. Przestały dziwić, spowszedniały.

Porzucona hipokryzja

I tak oto amoralność turbokapitalizmu połączona z amoralnością internetu przyczyniły się do tryumfu amoralności w polityce. Można rzecz jasna zauważyć, że ta ostatnia nigdy nie była moralnie czysta, przede wszystkim z powodu rozpowszechnionej w niej hipokryzji. To fakt. Ale jest kapitalna różnica między manifestacyjną niemoralnością a zwyczajową w polityce hipokryzją.

Jak głosi znana maksyma Rochefoucaulda: „Hipokryzja to hołd oddany cnocie przez występek". Mówienie czegoś innego niż się faktycznie myśli jest z reguły naganne moralnie, jednak jeszcze wstydzi się swej niemoralności, potwierdzając paradoksalnie siłę moralności samej. Jawny i otwarty bezwstyd niemoralnego zachowania rzuca wyzwanie moralności jako takiej, a wraz z nią fundamentom cywilizacji zachodniej (i każdej innej). Jeśli uzyskuje on nagrodę w postaci sukcesu i uznania za skuteczność, droga na moralne dno stoi otworem.

Postprawda polityczna stowarzyszona z wcześniejszą postprawdą turbokapitalistyczną razem pchają nas ku upadkowi. Żadne społeczeństwo, żadna wspólnota nie może bowiem trwać, gdy rozpada się jej system wartości. W tym sensie moralność nie jest jedynie dodatkiem do czegoś ważniejszego, stanowi ona sedno wspólnotowej (społecznej) integracji. Wraz z jej zmierzchem rozpoczyna się proces rozpadu.

Obawiam się, że jesteśmy właśnie w jego kolejnej fazie. Trudno będzie ją powstrzymać. Dopóki bowiem kłamstwo i nieuczciwość będą się opłacać, moralność nie ma szans. Tym bardziej że tradycyjne systemy moralne (chrześcijańskie i świeckie) chroniące (choć niedoskonale) przed nimi utraciły swoją moc działania. W pustkę po nich wcisnął się światopogląd czyniący z materialnego powodzenia jedyny sens ludzkiego życia. A w ten sposób otworzyła się droga do tego, aby pogoń za zyskiem finansowym i politycznym sukcesem ostatecznie zdemolowała moralność.

Autor jest filozofem polityki, profesorem zwyczajnym Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu

Nie przesadzę, jeśli powiem, że wygrana Donalda Trumpa w wyborach w USA była dla wielu szokiem. Zadziwienie wzbudziło przede wszystkim skuteczne posługiwanie się przez niego kłamstwem. W tym kontekście wielu komentatorów zaczęło mówić o postprawdzie, mniej lub bardziej świadomie odwołując się do dosyć dawno opublikowanej książki Ralpha Keyesa „Era post-prawdy: nieszczerość i oszustwo we współczesnym życiu".

Ku systemowi amoralnemu

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej