W Polsce zamordyzmu nie będzie

Gry wizerunkowe

Aktualizacja: 02.12.2015 19:14 Publikacja: 01.12.2015 17:55

W Polsce zamordyzmu nie będzie

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Środowiska opozycyjne oskarżają PiS o to, że szykuje ono polski wariant putinizmu bądź orbanizmu – zjawisk utożsamianych z autorytaryzmem. Padają nawet mocniejsze zarzuty – że kroczymy prostą drogą do faszyzmu: nowy reżim da popalić nie tylko opozycji, ale i wszelkim mniejszościom etnicznym, religijnym i obyczajowym, bo nie mieszczą się w formule Polaka katolika.

To, rzecz jasna, nic nowego. Ten sposób argumentacji przeciwko PiS sprawdził się przecież w latach 2005–2007, kiedy Platformie Obywatelskiej i czołowym lewicowo-liberalnym mediom udało się wmówić społeczeństwu, że „kaczyzm" to niemal polityczna manifestacja osobowego zła. Teraz jednak formacja Kaczyńskiego dysponuje bezwzględną większością sejmową, więc sytuacja rysuje się naprawdę ponuro.

Czy rzeczywiście tak jest? Dużo daje do myślenia przeszłość. Wbrew opowieściom o tym, jaką to straszną epoką okazał się okres, w którym próbowano budować IV RP, ówczesne rządy PiS nie były dyktaturą skrywaną za fasadą demokratycznych procedur. Chodziło wtedy po prostu o rozprawienie się z patologiami postkomunizmu, a to oznaczało narażenie się wpływowym grupom interesów żerującym na państwie.

Co z tego wyszło? Warto przywołać tu opinię Ludwika Dorna sprzed kilku lat, którą wypowiedział on w rozmowie rzece „Anatomia słabości" (przeprowadził ją Robert Krasowski). Były „trzeci bliźniak" stwierdził, że w roku 2006 po powołaniu Centralnego Biura Antykorupcyjnego, rozwiązaniu Wojskowych Służb Informacyjnych i podjęciu kilku spektakularnych inicjatyw polityczny projekt PiS prędko uległ wyczerpaniu. Według Dorna działania te przyniosły bardziej efekt psychologiczny – wystraszyły oponentów broniących zdobyczy III RP – niż zaowocowały głębokimi reformami.

Jeśli tak, to nasuwa się wniosek, że Mariusz Kamiński jako szef CBA i Zbigniew Ziobro jako minister sprawiedliwości – szwarccharaktery antypisowskiej narracji – okazali się w gruncie rzeczy papierowymi tygrysami. Nawet jeśli wykazali się w pełnieniu swoich funkcji olbrzymią determinacją. Sam Jarosław Kaczyński nie zachował się zaś jak dyktator, gdyż w łatwy sposób pozwolił sobie odebrać władzę.

Tym, co łączy obecną postawę PiS z tą, która wówczas cechowała to ugrupowanie, jest teatralizacja polityki. Partia robi groźną minę, a przerażenie rozmaitych „obrońców demokracji" wykorzystuje jako paliwo dla tej wizerunkowej gry.

Znamienne, że kiedy rządziła PO, z kręgów szeroko pojętej prawicy padały kąśliwe uwagi na temat tego, że partia ta sprowadziła politykę do wymiaru piaru. A przecież PiS, będąc u władzy, też stawia na efekt propagandowy – tyle że nadaje mu odmienny ideologicznie wektor: zamiast bajek o „ciepłej wodzie w kranie" mamy zapowiedź „rewolucji moralnej".

Tak więc politycy formacji Kaczyńskiego do tej pory dużo mówili, a niekoniecznie dużo robili. Rzecz jasna, obecnie sytuacja jest szczególna ze względu na wspomnianą wyżej bezwzględną większość sejmową. Tyle że i ona o niczym nie przesądza. Istotnym czynnikiem w tej kwestii jest bowiem coś, czego uczestnicy debaty publicznej nie doceniają.

Chodzi o polską kulturę polityczną. Jeśli nawet w dziejach Polski pojawiały się tendencje autorytarne, to nigdy nie były one tak silne i znaczące jak w innych krajach europejskich. Wystarczy porównać rządy sanacji z zamordyzmem Francisca Franco w Hiszpanii czy Antonia Salazara w Portugalii, o niemieckim narodowym socjalizmie nie wspominając.

Brutalna modernizacja, która stała się udziałem wielu narodów europejskich – można tu obok Niemców wymienić Francuzów (jakobinizm) czy Rosjan (bolszewizm) – nie znalazła w polskiej kulturze politycznej dla siebie podatnego gruntu, nad Wisłą usiłowali zarazić nią lokalnych namiestników okupanci (PRL). Tak więc w Polsce przemoc jest domeną nie polityków, ale kryminalistów.

PiS – jak przystało na polskie ugrupowanie – będzie zatem miało kłopot z zaprowadzeniem rządów autorytarnych, analogicznych do tych, które są w Rosji czy na Węgrzech. Samym teatrem politycznym i przejmowaniem kontroli nad kolejnymi instytucjami – a to przecież czyniły wszystkie ekipy w III RP – nie przezwycięży się bowiem tego, co Jarosław Kaczyński nazywa „imposybilizmem".

Środowiska opozycyjne oskarżają PiS o to, że szykuje ono polski wariant putinizmu bądź orbanizmu – zjawisk utożsamianych z autorytaryzmem. Padają nawet mocniejsze zarzuty – że kroczymy prostą drogą do faszyzmu: nowy reżim da popalić nie tylko opozycji, ale i wszelkim mniejszościom etnicznym, religijnym i obyczajowym, bo nie mieszczą się w formule Polaka katolika.

To, rzecz jasna, nic nowego. Ten sposób argumentacji przeciwko PiS sprawdził się przecież w latach 2005–2007, kiedy Platformie Obywatelskiej i czołowym lewicowo-liberalnym mediom udało się wmówić społeczeństwu, że „kaczyzm" to niemal polityczna manifestacja osobowego zła. Teraz jednak formacja Kaczyńskiego dysponuje bezwzględną większością sejmową, więc sytuacja rysuje się naprawdę ponuro.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej