Trudno uwierzyć w zapewnienia Mateusza Kijowskiego, że zjawił się na uroczystościach pogrzebowych „Inki" i „Zagończyka", bo chciał oddać hołd bohaterom antykomunistycznego podziemia. KOD to przecież narzędzie środowisk, które atakują politykę historyczną PiS. Szukają w niej czynnika rozbudzania nacjonalistycznych emocji i właśnie w takich kategoriach interpretują celebrację pamięci o żołnierzach wyklętych.
Mieliśmy zatem do czynienia z prowokacją ze strony KOD – pojawienie się jego aktywistów obliczone było na wywołanie agresywnych zachowań ze strony prawicowego ludu, który obejmuje zarówno zwolenników PiS, jak i działaczy ugrupowań sytuujących się na prawo od partii rządzącej. I to się udało. Doszło do awantury. Tym samym kręgi opozycyjne mogły puścić w świat wiadomość: w Polsce odradza się faszyzm, skrajna prawica przy bierności policji używa przemocy wobec swoich politycznych antagonistów.
Prowokacja KOD nie oznacza jednak, że prawicowy lud jest bez winy. Sama obecność Kijowskiego i jego towarzyszy nie była przecież wystarczającym powodem do tego, żeby wdawać się z nimi w pyskówkę i przepychankę. Zwłaszcza że ci z satysfakcją kreują siebie po gdańskim incydencie na ofiary faszystów. W rezultacie osiągnęli propagandowy cel.
Przy tej okazji warto jednak zwrócić uwagę na problem, który wykracza poza potyczki KOD z prawicą: rolę, jaką w Polsce odgrywa tłum w pilnowaniu porządku i wymierzaniu sprawiedliwości, a także w tym kontekście postawę organów państwa. W lewicowo-liberalnej narracji, która nadawała ton głównemu nurtowi polityki i mediów w III RP, obecna była od początku transformacji ustrojowej obawa przed nadużyciami władzy. Z tej obawy, posiłkującej się wspomnieniami PRL-owskiej przeszłości, rodziła się podejrzliwość wobec państwa jako instytucji posiadającej monopol na przemoc.
Tym, czym najbardziej Jarosław Kaczyński wywoływał w latach 90. wrogość lewicowo-liberalnych salonów, było postulowane przez niego zaostrzenie kodeksu karnego. Sprzeciw ówczesnego prezesa Porozumienia Centrum wobec zniesienia w Polsce kary śmierci uważały one za skandal. Schemat był następujący: czołowe autorytety III RP głosiły swoisty kult społeczeństwa obywatelskiego – wychowującego Polaków, ewentualnie ich resocjalizującego – które przeciwstawiały opresyjnemu państwu, uciekającemu się wyłącznie do surowych sankcji.