Memches: Silna władza batem na lud

Lewicowo-liberalna narracja poniosła klęskę

Aktualizacja: 31.08.2016 22:17 Publikacja: 30.08.2016 18:23

Memches: Silna władza batem na lud

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Trudno uwierzyć w zapewnienia Mateusza Kijowskiego, że zjawił się na uroczystościach pogrzebowych „Inki" i „Zagończyka", bo chciał oddać hołd bohaterom antykomunistycznego podziemia. KOD to przecież narzędzie środowisk, które atakują politykę historyczną PiS. Szukają w niej czynnika rozbudzania nacjonalistycznych emocji i właśnie w takich kategoriach interpretują celebrację pamięci o żołnierzach wyklętych.

Mieliśmy zatem do czynienia z prowokacją ze strony KOD – pojawienie się jego aktywistów obliczone było na wywołanie agresywnych zachowań ze strony prawicowego ludu, który obejmuje zarówno zwolenników PiS, jak i działaczy ugrupowań sytuujących się na prawo od partii rządzącej. I to się udało. Doszło do awantury. Tym samym kręgi opozycyjne mogły puścić w świat wiadomość: w Polsce odradza się faszyzm, skrajna prawica przy bierności policji używa przemocy wobec swoich politycznych antagonistów.

Prowokacja KOD nie oznacza jednak, że prawicowy lud jest bez winy. Sama obecność Kijowskiego i jego towarzyszy nie była przecież wystarczającym powodem do tego, żeby wdawać się z nimi w pyskówkę i przepychankę. Zwłaszcza że ci z satysfakcją kreują siebie po gdańskim incydencie na ofiary faszystów. W rezultacie osiągnęli propagandowy cel.

Przy tej okazji warto jednak zwrócić uwagę na problem, który wykracza poza potyczki KOD z prawicą: rolę, jaką w Polsce odgrywa tłum w pilnowaniu porządku i wymierzaniu sprawiedliwości, a także w tym kontekście postawę organów państwa. W lewicowo-liberalnej narracji, która nadawała ton głównemu nurtowi polityki i mediów w III RP, obecna była od początku transformacji ustrojowej obawa przed nadużyciami władzy. Z tej obawy, posiłkującej się wspomnieniami PRL-owskiej przeszłości, rodziła się podejrzliwość wobec państwa jako instytucji posiadającej monopol na przemoc.

Tym, czym najbardziej Jarosław Kaczyński wywoływał w latach 90. wrogość lewicowo-liberalnych salonów, było postulowane przez niego zaostrzenie kodeksu karnego. Sprzeciw ówczesnego prezesa Porozumienia Centrum wobec zniesienia w Polsce kary śmierci uważały one za skandal. Schemat był następujący: czołowe autorytety III RP głosiły swoisty kult społeczeństwa obywatelskiego – wychowującego Polaków, ewentualnie ich resocjalizującego – które przeciwstawiały opresyjnemu państwu, uciekającemu się wyłącznie do surowych sankcji.

I rzeczywiście, w Polsce ukształtowało się społeczeństwo obywatelskie, ale nie po myśli osób, które najgłośniej na jego temat krzyczały – między innymi publicystów „Gazety Wyborczej" czy polityków Unii Demokratycznej tudzież Unii Wolności. Dało ono o sobie znać podczas wyborów prezydenckich i parlamentarnych w roku 2015, gdy okazało się, że rządząca na wszystkich szczeblach władzy i mająca po swojej stronie największe media kraju Platforma Obywatelska sromotnie przegrała. Autostrady, orliki i TVN-owskie przekazy dnia przegrały ze wzmożeniem patriotycznym, które przybrało postać mody na T-shirty z kotwicą Polski Walczącej.

Tak więc polskie społeczeństwo obywatelskie ujawnia się na Marszach Niepodległości oraz pogrzebach żołnierzy wyklętych, a nie w trakcie odgórnie organizowanych happeningów z czekoladowym orłem. Ale ma ono również mroczne oblicze: jest masą, a ta – niezależnie od tego, jaka przyświeca jej aksjologia – bywa groźnym żywiołem wobec podmiotów zidentyfikowanych jako wrogowie.

Skoro tak, to lewicowo-liberalne salony powinny uznać wdrażanie swoich koncepcji za porażkę. I przyznać rację... Jarosławowi Kaczyńskiemu, przynajmniej odnośnie do jego opinii z lat 90. Chociaż i dziś prezes PiS przypuszczalnie nie czuje się częścią prawicowego ludu, tylko używa go jako narzędzia zdobywania i utrzymywania władzy. Bo nigdy nie miał złudzeń, że społeczeństwo obywatelskie to szlachetna wspólnota kierująca się pięknem, dobrem i prawdą.

Receptą na polityczne samosądy każdego ludu – czy prawicowego, czy lewicowego, to bez znaczenia – jest zatem wzmacnianie, podejrzewanego przez pięknoduchów o faszystowskie ciągoty, państwa. Na społeczeństwo obywatelskie nie ma co liczyć.

Trudno uwierzyć w zapewnienia Mateusza Kijowskiego, że zjawił się na uroczystościach pogrzebowych „Inki" i „Zagończyka", bo chciał oddać hołd bohaterom antykomunistycznego podziemia. KOD to przecież narzędzie środowisk, które atakują politykę historyczną PiS. Szukają w niej czynnika rozbudzania nacjonalistycznych emocji i właśnie w takich kategoriach interpretują celebrację pamięci o żołnierzach wyklętych.

Mieliśmy zatem do czynienia z prowokacją ze strony KOD – pojawienie się jego aktywistów obliczone było na wywołanie agresywnych zachowań ze strony prawicowego ludu, który obejmuje zarówno zwolenników PiS, jak i działaczy ugrupowań sytuujących się na prawo od partii rządzącej. I to się udało. Doszło do awantury. Tym samym kręgi opozycyjne mogły puścić w świat wiadomość: w Polsce odradza się faszyzm, skrajna prawica przy bierności policji używa przemocy wobec swoich politycznych antagonistów.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej