Jako przykład ówczesnego języka debaty przywołajmy jeden z epizodów „Polskiej Kroniki Filmowej" z 1991 r., gdy widzom pokazano nowych żebraków. Lektor wyjaśniał, że przybyli z Rumunii do Polski, która jest dla nich Zachodem. „Co z nimi począć? Wyrzucić? Zamknąć granicę?" – słychać komentarz: „Gdyby ktoś wpadł na taki pomysł, to prędko się doczeka, że i przed nami zamknie się Europa. Kto bowiem uważa się za Europejczyka, musi się rozstać z przekonaniem, że jest lepszy od tych gorszych".
W 2016 r. w ramach „demokratyzacji" w mediach publicznych pojawiły się osoby, które do obcych mają stosunek wyłącznie negatywny, a zamykanie granic nie budzi u nich żadnego sprzeciwu. Próby pouczania, że należy być dobrym Europejczykiem, zbywają kpinami.
Cztery słabości
A jednak wielu przeciwników partii Jarosława Kaczyńskiego nie dostrzega, iż ich krytyka chybia celu. Warto wskazać na kilka słabości krytyki PiS, tej krytyki, która ma być rzekomo źródłem przyszłych sukcesów opozycji przy urnach, i która od miesięcy jest tak nieskuteczna.
Po pierwsze, obsesja siły lewicowej opozycji. W ubiegłym roku PiS „skradł" lewicy program socjalny. Jarosław Kaczyński obejrzał programy wyborcze ideologicznych przeciwników, wybrał z nich co smaczniejsze kąski i przerobił na własne propozycje. 500+, walka z nierównościami, rozwój polityki mieszkaniowej to paliwo polityczne dalekie od wyczerpania. Dziś liderzy spod szyldu lewicy stają na głowie, by przekonać nas, że „nie o to im chodziło", że PiS zdradza socjalne ideały. Jasne różnice między lewicą a PiS widać dopiero na tle postulatów obyczajowych. Z punktu widzenia liderów opozycji, dają one jednak za mało procent, by odsunąć Kaczyńskiego od władzy.
Po drugie, obsesja moralizowania. Zamiast rozmowy o strategii i taktyce odebrania władzy PiS część polityków i komentatorów snuje tę samą, co przed przegranymi wyborami, opowieść o nieestetycznym przeciwniku politycznym. Zamiast przekonującego wyjaśniania osobom bez wykształcenia prawniczego, np. po co im silny Trybunał Konstytucyjny, słychać enigmatyczne odpowiedzi typu: „to ważne dla demokracji". Niektórzy w moralizatorskim zapamiętaniu wpierw opowiadają o ideałach swojego obozu, a zaraz potem zasypują przeciwnika epitetami wątpliwej jakości, wskazując na jego kompleksy, brak inteligencji czy żądzę władzy. A przecież krytyka retoryki, np. Krystyny Pawłowicz, nie może być wiarygodnie prowadzona za pomocą języka Stefana Niesiołowskiego.
Po trzecie, kłopoty z tożsamością. Zwróćmy uwagę: politycy i publicyści atakujący PiS za nadmierne przywiązanie polityczne do Kościoła katolickiego, w chwili wizyty papieża Franciszka w Polsce zaczęli wychwalać jego „progresywną" stronę. Jeśli ktoś od poniedziałku do soboty krytykuje Kościół za konserwatyzm w sprawach obyczajowych, w niedzielę zaś wychwala za stanowisko w wybranej sprawie (np. w sprawie uchodźców), staje się łatwym politycznie celem. Prawicowe tygodniki z niekłamaną przyjemnością obśmiewały labilność opozycji, twierdząc, że rozdział Kościoła od państwa polskiego najwyraźniej zależy dla niej od tego, kto w danej chwili jest papieżem.